Bardzo, bardzo dawno nie proponowaliśmy lektury tekstów Jarosława Blocha z jego bloga „CO Z TĄ EDUKACJĄ”. Uznaliśmy, że na sobotnie przedpołudnie możemy zaryzykować sugestię zapoznania się z jego najnowszym postem, zatytułowanym „Prawdziwe skutki ‚reform’”. Niech to będzie taka wersja „innej optyki” – nie naukowca-diagnosty, nie przedstawiciela organów państwowych, nie aktywisty organizacji pozarządowej, a po prostu rodzica i pedagoga, kogoś, kto w czerwcu 2018 roku zrezygnował z pracy w szkole. No i kogoś, komu – jednak – nadal polska edukacje jest nieobojętna…
Oto, wybrane (subiektywnie) fragmenty z najnowszego posta Jarosława Blocha. Pogrubienia tekstu – redakcja OE:
Zbliża się koniec semestru, pierwszego z bonusowym, podwójnym rocznikiem. Do szkół ponadpodstawowych trafiła eksperymentalna grupa uczniów kształconych według nowych standardów. Kształconych podobno bez przeszkód i w dobrych warunkach, bo tak zapewniało od dwóch lat ministerstwo. Obok nich w szkołach przebywa ostatni rocznik gimnazjalistów, osób poszkodowanych bo kończących poprzedni etap kształcenia w pustoszejących szkołach z przetrzebioną kadrą nauczycielską. Można wyciągać pierwsze wnioski, co do jakości zmian. Powoli budujemy sobie rzeczywisty obraz stanu naszej oświaty po edukacyjnym tsunami, które zafundowali nam rządzący. Jak jest naprawdę?
Zacznę od uczniów. Na razie nie widać, by po podstawówce uczniowie byli tak samo dobrze przygotowani jak po gimnazjum. W wielu szkołach robiono tzw „testy na wejście” i w większości docierają do mnie sygnały, że klasy po gimnazjum napisały je lepiej. Nie ma się co dziwić, tempo w podstawówkach było iście szaleńcze. Nie można tu wiele zarzucić nauczycielom podstawówek, pracowali w warunkach urągających zdrowemu rozsądkowi, w warunkach jakie zostały im narzucone, nie odpowiadają za to. W tym tempie nie dało się lepiej pracować. Po absolwentach podstawówek widać też większy szok wywołany zmianą szkoły, gimnazjaliści w nowej rzeczywistości odnajdują się lepiej. Na szersze wnioski trzeba chyba zaczekać do badań PISA, lub do wyników matur (choć tymi, jak wielokrotnie uzasadniałem, można manipulować). […]
Dziwna sytuacja występuje na nauczycielskim rynku pracy. W dużych miastach pełno jest wakatów, tam nauczyciela trzeba szukać długo, a takiego dobrego z doświadczeniem, wręcz ze świecą. Sytuacja będzie jeszcze gorsza. Średnia wieku nauczycieli wg badań ZNP to już 44 lata! A końca odpływu nie widać. Sytuację ratują często emeryci, ale ci szybko zniechęcają się, bo w pracy pamiętają inne standardy, szczególnie w sferze wychowawczej. […]
Mniej wakatów jest na prowincji, tam często nauczyciele poszukują pracy. Jest to związane z likwidacją szkół i mniejszymi możliwościami podjęcia pracy w innych branżach. Ale i tam średnia wieku rośnie, bo młodzi wolą wyjechać i szukać pracy aniżeli pracować za minimalną. Czasy w których stabilność państwowej posady była plusem minęły…[…]
Mimo szumnych zapowiedzi odbiurokratyzowania szkoły, zmieniło się… na gorsze. Dlaczego? Proste. Każdy dyrektor boi się kontroli kuratorium, bo przecież wiadomo, że jak się chce, to na każdego coś można znaleźć. W szkołach panuje psychoza, bo nigdy nie wiadomo kiedy ktoś wpadnie na kontrolę, a wiadomo, że upolitycznione urzędy potrafią tak szukać by znaleźć. Dlatego papiery produkuje się jak dawniej, bo każą, bo lepiej mieć niż nie mieć, na wszelki wypadek i aby mieć dupochron. Poza tym odbiurokratyzowanie oznaczałoby, że kuratoria nie miałyby czego sprawdzać, a więc za co karać. Na to góra nie pozwoli, bo szkoła stała się poligonem rządowej polityki. […]
Zarzewie nauczycielskiego buntu przygasło, mało kto ma ochotę kontynuować protest. Nie dziwię się. Młodzi przeglądają oferty pracy, a starsi pogodzili się z rzeczywistością. To uzasadnione, skoro większość stanowią starsi nauczyciele, a następców jak na lekarstwo, to wielu myśli o tym aby dociągnąć do emerytury, bo przecież przy takich brakach nie zwolnią. Inna sprawa, że często nie ma nawet czasu aby myśleć o protestach. Podwójne roczniki, zmienione podręczniki… to wszystko zwaliło na głowę nauczycieli wiele nowych obowiązków. […]
Chciałoby się powiedzieć, że za kilka lat wszystko wróci do normy, czyli po kilku krokach wstecz, zrobimy parę w przód i wrócimy do punktu wyjścia… Tyle że nierozwiązane realne problemy (o których wiele pisałem) nadal pozostaną nierozwiązane. Niezałatwione sprawy nawarstwią się, ale być może nie będzie miał ich kto rozwiązywać, bo nie będzie nowych chętnych do pracy z dziećmi, a w zrujnowanym rozdawnictwem budżecie po prostu zabraknie na to pieniędzy. Do czego to doprowadzi? Czarno to widzę.
Cały tekst „Prawdziwe skutki ‚reform’” – TUTAJ
Źródło:.www.jaroslawbloch.ovh