Sobota, to najlepsza pora na to, aby tydzień nie zakończyć z trudną do wybaczenia zaległością. A taki zarzut można by nam postawić, gdybyśmy przeoczyli ważny tekst ze strony „Wokół Szkoły”. Bo tam we środę Jarosław Pytlak napisał o tym „Co szkoła robi, gdy ‚nic nie robi’?” Jako że, jak Autor ma to w „wewnętrznej potrzebie”, tekst ów do krótkich nie należy, poniżej zamieszczamy jedynie wybrane (subiektywnie) fragmenty (w nich pogrubioną czcionką zaznaczony tekst to także sprawka redakcji OE) i – oczywiście – link do źródła z pełną wersją owego minieseju o trudnych relacjach na linii „nauczyciel – rodzic”:
Foto: www.youtube.com
Rozmowa nauczyciela z mamą i uczennicą
Tyle się dzieje, że tematy same cisną się na klawiaturę. Nie, żebym wierzył, że swoją pisaniną coś zmienię, ale możliwość konstruktywnego dania ujścia własnym emocjom powoduje, że idąc codziennie do pracy jestem w stanie przywdziać uśmiech i czynić to jeszcze w miarę szczerze.
Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni na tym blogu podejmę dzisiaj temat relacji w szkole, tej najważniejszej, i nie mam bynajmniej na myśli relacji pomiędzy uczniami i nauczycielami. Chodzi o nauczycieli i rodziców. Od z górą dwóch lat piszę, że obie te grupy są w stanie głębokiego konfliktu, i że jest to największy obecnie problem polskiej szkoły, który w bagnie reformy mniej rzuca się w oczy, niż kilka innych, ale w sposób decydujący wpływa na atmosferę, w której funkcjonują dzieci i dorośli. Ci, którzy nie wytrzymują, wybierają edukację domową (rodzice dla swoich dzieci), albo odejście z zawodu (nauczyciele). Proces narasta i będzie dalej narastał, a to, co najlepsze można zrobić tu i teraz, to próbować ogarnąć rozumem jego przyczyny i potencjalne skutki.
Bezpośredniej inspiracji dostarczył mi wpis na poczytnym blogu (już ex)nauczyciela, Jarosława Blocha pt. „Gdy ośmiolatek trzęsie szkołą…” (tutaj) oraz artykuł Martyny Bundy w najnowszej „Polityce” pt. „Szkoły wzywają policję”. Kolega-bloger z pasją pisze o wychowaniu w domach, „które ma coraz mniej wspólnego z wpajaniem pewnych zasad”. O bezradności szkoły i nauczycieli wobec rosnącej liczby dzieci, których nikt nie potrafi okiełznać, nawet ich rodzice. Wskazuje, że w imię poprawności politycznej stworzyliśmy system, który nie radzi sobie i coraz bardziej nie będzie sobie radził z patologiami, które stają się normą.
Dziennikarka „Polityki” prezentuje nieco inny punkt widzenia. Nie atakuje wprost szkoły i nauczycieli, ale podkreśla trudną sytuację dzieci, które mają specjalne potrzeby edukacyjne. Zarzuca spychologię zamiast adekwatnej pomocy i coraz częstsze sięganie przez dyrektorów szkół po pomoc policji. Widzi we wzywaniu funkcjonariuszy porażkę szkoły i pójście na łatwiznę, nie widzi natomiast wystarczająco ostro bezsilności tej instytucji.
Prawda leży, moim zdaniem pośrodku, i trzeba będzie kiedyś zdać sobie sprawę, że nauczyciele sami nie opanują problemu agresji i niedostosowań społecznych, a niezbędne są w tym celu także rozwiązania systemowe, wcale niekoniecznie całkowicie zgodne z „dobrem dziecka”, a może inaczej – zgodne z dobrem dziecka, ale uwzględniające też dobro innych dzieci. Napiszę na ten temat więcej innym razem – jestem pewny, że taki artykuł będzie na czasie i za miesiąc, i za rok, i nawet za lat pięć. Dzisiaj natomiast chciałbym przybliżyć Czytelnikowi problem, co (być może) robi szkoła, choć brak efektów jej działań skłania rodziców do gniewnego stwierdzenia, że „szkoła nic nie zrobiła, żeby…”.
* * *
Oczekiwania rodziców wobec szkoły to temat na obszerną monografię. Można jednak oszczędzić sobie mitręgi zapisując tylko jedno zdanie: „Ma być dobrze!”. Oczywiście za tymi trzema wyrazami kryje się całe spektrum życzeń, ale w istocie chodzi o to, by wszelkie potrzeby dziecka zostały zaspokojone, a wszystkie problemy – rozwiązane.
Trudno potępiać takie podejście. W końcu szkoła jest instytucją powołaną do działania w najlepiej rozumianym interesie uczniów i zatrudnia w tym celu wykwalifikowany personel. Kłopot zaczyna się, gdy brakuje możliwości zaspokojenia jakiejś potrzeby lub rozwiązania problemu. Albo gdy działania podjęte przez szkołę nie przynoszą efektu oczekiwanego przez rodziców. Albo wreszcie, gdy wiedza pedagogiczna podpowiada, że najlepiej nic nie robić, pozwolić by dziecko samo sobie poradziło. W każdej z tych sytuacji trzeba liczyć się z zarzutem, że „szkoła nic nie zrobiła”.
Moje doświadczenia w tej kwestii wskazują, że przed surową rodzicielską oceną domniemanego zaniedbania nie broni ani dobra opinia szkoły, ani zaufanie, jakie powinny wzbudzać kwalifikacje personelu. Trochę jak przy trenerce – mówi się zazwyczaj, że trener jest tak dobry, jak ostatni mecz jego zespołu. Dość spektakularny przykład powyższego przechowuję w pamięci od lat. Otóż w dniu zakończenia roku szkolnego pożegnałem już klasy 1-2 i prowadziłem właśnie uroczystość wyprawiania na wakacje trzech kolejnych roczników, kiedy kątem oka zauważyłem roztrzęsioną mamę jednego z pierwszaków, wyraźnie zmierzającą w moim kierunku. Szczęśliwie trafiła jak raz na sakramentalne „Wakacje uważam za rozpoczęte!”, więc uniknęliśmy otwartego skandalu. Czego jednak musiałem wysłuchać, to moje. Nie pomnę już, na czym dokładnie polegał problem, który wypłynął w klasie pierwszej przy rozdaniu świadectw przez wychowawczynię, ale doskonale pamiętam wykrzyknik, jakim zakończyła się cała scena: „Wszyscy mówią, że to dobra szkoła, a ja tego zupełnie nie widzę!”. Tak właśnie podsumowała owa pani cały rok współpracy. Na szczęście wakacje wystudziły emocje, młody człowiek pięć lat później z powodzeniem ukończył naszą uczelnię, a bohaterka owego zdarzenia wspomniała mi przy jakiejś okazji, że jej gwałtowna reakcja wzięła się przede wszystkim z prywatnych kłopotów, jakie wówczas przeżywała. Co nie zmienia faktu, że całe zdarzenie pozostało mi w głowie niczym groźne memento. […]
Przekonanie, że szkoła nie robi tego, co do niej należy występuje powszechnie, o czym mogę przekonać się w rozmowach z rodzicami chcącymi przenieść do nas dziecko z innej placówki. Bo „tamta” szkoła nic nie robi z jego talentami (lub deficytami), z kłopotliwym kolegą w klasie, z życzeniami rodziców, żeby mniej (albo więcej) zadawać do domu, ze złą atmosferą między dziećmi, które brzydko się do siebie odnoszą, i tak dalej. Towarzyszy temu gorąco manifestowane przekonanie, że w opisanych sytuacjach nasza z pewnością poradziłaby sobie świetnie. Na moje dictum, że prawdopodobnie nie zrobilibyśmy niczego więcej niż krytykowana placówka słyszę, że przynajmniej potrafię nazwać problem… Zaiste wielka jest w takim momencie moc rodzicielskiego entuzjazmu!
* * *
Przyjrzyjmy się teraz bliżej kilku sytuacjom, w których szczególnie często pojawia się wobec szkoły zarzut bezczynności.
Dalej czytelnik znajdzie akapity, poświęcone takim oto problemom:
Na początek – trudne dziecko w klasie. Na przykład, bijące inne dzieci, uporczywie przeszkadzające w zajęciach, absorbujące gros uwagi nauczyciela, czy po prostu niegrzeczne, dające swoim zachowaniem zły przykład innym. […]
Kolejny przypadek to przemoc w szkole. Przy czym definicje tego pojęcia mogą być najróżniejsze. Już dawno dotyczy ono nie tylko sfery fizycznej – ktoś kogoś popchnął, uderzył; rozciąga się obecnie na wszelkie konflikty między dziećmi. […]
Trzecia kategoria zdarzeń, o których tutaj wspomnę, związana jest z ewidentnym „wkręcaniem” rodziców przez dzieci. Dobrym przykładem są „fatalne szkolne obiady”. […]
* * *
Temat poruszony w tym artykule ma swoją odwrotną stronę. Nauczyciele także zżymają się, gdy rodzice czegoś nie robią. Na przykład nie uczą swoich dzieci zasad dobrego wychowania. Pomny jednak opisanych wyżej doświadczeń, jestem bardzo ostrożny w ferowaniu potępiających sądów. Bycie rodzicem jest w ogóle wyjątkowo ciężką misją w świecie, w którym unieważniono wszystko, co dotyczyło dzieciństwa w rodzinie sprzed ćwierć wieku. Jestem gotów pochylać się nawet nad najdziwniejszymi życzeniami, uczciwie (choć w świetle własnego doświadczenia) analizując ich zasadność. W zamian oczekuję tylko jednego. Zrozumienia, że akurat w naszej szkole zaangażowanie w pracę zdecydowanej większości nauczycieli, jest dla mnie absolutnie poza dyskusją. Zasługują przez to na zaufanie, że podejmowane przez nich decyzje są z reguły pożyteczne z punktu widzenia interesu dziecka. Więc w razie wątpliwości proszę pytać „dlaczego?”, a nie stwierdzać, że „szkoła nic nie zrobiła”.
Pełna wersja tekstu „Co szkoła robi, gdy ‚nic nie robi’?” – TUTAJ
Źródło: www.wokolszkoly.edu.pl