Foto:www.facebook.com/KLubnauer/
Katarzyna Lubnauer
Wczoraj na stronie „Krytyki Politycznej” znaleźliśmy zapis rozmowy Michała Sutowskiego z szefową „Nowoczesnej”, zatytułowany „Lubnauer: Jak zbudujemy dobre państwo, PiS nie będzie już Polakom potrzebny”. Poniżej udostępniamy jego wybrane fragmenty i link do pełnej jego wersji:
Michał Sutowski: Z niedawnych badań wiemy, że 35 procent dzieci korzysta z korepetycji, a rodzice wydają na nie średnio 420 złotych miesięcznie. To chyba źle świadczy o naszej szkole?
Katarzyna Lubnauer: Dodajmy, że jeszcze w 2015 roku było to 15 procent, a dziś co trzeci uczeń korzysta z prywatnych kursów dokształcających lub zajęć przygotowujących do egzaminów. Bo tu nie chodzi o rozwój pozaszkolnych pasji czy hobby, tylko uzupełnianie braków materiału z lekcji.
I skąd to się wzięło?
Zapewne swoją rolę odegrała kumulacja roczników, która przestraszyła rodziców i uczniów, że nie dostaną się tam, gdzie by chcieli. Przestraszyła zresztą słusznie, bo w bardzo wielu szkołach – nie tylko tych najlepszych, gdzie i tak zawsze niezbędne było maksimum punktów lub tytuł laureata olimpiady – przed średniakami zamknęły się drzwi.Progi przyjęć wzrosły nieraz ze 120 na 150 punktów i to właśnie dzieci z tego poziomu musiały porzucić swe marzenia…
Które, jak wiemy od lubelskiej kurator oświaty, nie zawsze się spełniają. Ale ten rok jest dość wyjątkowy i presja na punkty była raczej jednorazowa.
To prawda, ale przekonanie, że szkoła nie daje rady, narasta wśród rodziców od kilku lat. Widać to także w raporcie NIK na temat słabych wyników nauczania matematyki. Kuriozalny był natomiast wniosek z badania − zasugerowano, że może zrezygnujmy z matury z tego przedmiotu – na zasadzie: stłucz pan termometr, nie będziesz pan miał gorączki… […]
Za część tych problemów odpowiadają wakaty nauczycielskie, w samej Warszawie kilka tysięcy. Zrozumiałe, gdy tak mało się płaci. Ale Polacy nie są przychylni podwyżkom dla nauczycieli – są one daleko na liście mechanizmów, które mogłyby ich zdaniem poprawić naszą oświatę… Co z tym zrobić?
Na takie opinie wpłynęła propaganda rządowa, która od kilku lat opowiada bzdury o zarobkach nauczycieli. Padają liczby z sufitu albo uwzględniające wysługę lat, odprawę emerytalną i pensję nauczycieli dyplomowanych, którzy dostają najwięcej, czyli około 3000 złotych na rękę. A przecież największy problem mamy z najmłodszymi pedagogami, którzy chcieliby pracować w szkole, ale nie mogą za pensję stażysty utrzymać się w dużym mieście.
To ile nauczyciele powinni zarabiać, żeby zostali? I żeby przychodzili do zawodu najlepsi?
Że odchodzą, to wynik zbiegu kilku zdarzeń. Przede wszystkim wciąż mówi się o podwyżkach, ale nie porównuje płac do średniej krajowej. W ostatnich latach wszystkim się poprawiło, a im nie. Wielu czy raczej wiele z nich porównuje swoje płace do płacy partnera czy znajomych, którzy pracują np. w biznesie.
I nic dziwnego, że mają poczucie niedocenienia względem ich towarzystwa, które jest tak samo wykształcone, ale pracuje poza edukacją. Druga rzecz, że nauczyciele fatalnie znieśli to, że w czasie strajku potraktowano ich jak najgorszy sort. […]
W programie Koalicji mowa jest o tym, że utrzymacie pensum, ale też będą możliwości dodatkowego zarobku. Czyli będą zarabiać więcej, ale też więcej pracować?
Niezupełnie o to chodzi. My proponujemy, żeby nauczyciel mógł sobie dorobić dodatkowo, na zasadzie kontraktu, a nie jak dziś, przez korepetycje, udzielane jeśli nie własnym uczniom, to krzyżowo – uczniom kolegów i koleżanek. I będące oczywistą patologią systemu.
A czym ma być ten kontrakt?
To część większego planu. Chcemy, żeby we wszystkich szkołach uczono na jedną zmianę, a po południu szkoła ma żyć. Czyli że w ramach kontraktów ci, co pracują w tej samej szkole, albo też nauczyciele emerytowani prowadziliby dodatkowe godziny z uczniami, gdzie ci mieliby możliwość odrobienia lekcji, nadrobienia braków czy zaległości w nauce, ale także rozwijania swoich pasji sportowych, artystycznych czy akademickich. Łączyłoby się to też z zapewnieniem ciepłego posiłku wszystkim dzieciom.
Świetlica plus?
Dużo więcej. Taka szkoła, trwająca łącznie nawet 8-9 godzin, pozwalałaby uzyskać nauczycielom dodatkowy dochód, ale też zwolniłaby rodziców z dylematu: czy w godzinach pracy zostawiać dziecko w świetlicy, która często jest przechowalnią, czy załatwiać mu inną opiekę? A potem wydawać pieniądze na korepetycje, albo pomagać w nauce, choć rodzic nie ma przecież obowiązku być omnibusem..
Zakładacie zniesienie prac domowych?
Tak, może z wyjątkiem niedużych prac pamięciowych, nauczenia się wiersza itp. To zmiana, która nie tylko wyrównuje szanse dzieci – bo nie każde ma w domu dobre warunki do odrabiania lekcji – ale też daje szansę na ogólną poprawę wyników. Badania z całego świata pokazują, że nie ma prostej korelacji między czasem pracy w domu a wynikami edukacyjnymi dzieci. Lepsze efekty edukacyjne są tam, gdzie czas nauki jest stosunkowo krótki, niż tam, gdzie programy są przeładowane.[…]
W programie piszecie o apolitycznych ekspertach, którzy napiszą podstawę programową. Ale to, czego uczymy, to przecież kwestia cywilizacyjna. Trudno, żeby to nie był temat politycznego sporu. Sama pani przywołała na niedawnej debacie powieść Houellebecqa, w której islamistyczna partia koalicyjna chce tylko resortów rodziny i edukacji, bo wie, że edukacja to sprawa zasadnicza.
Chodzi o to, by podstawa programowa pisana była nie przez polityków, ale przez kadencyjnych ekspertów – z samorządów, środowiska nauczycielskiego, rodziców, organizacji pozarządowych. Oparta będzie na podstawach współczesnej nauki i na tym, co dzieci powinny wiedzieć o świecie, co będzie dla nich przydatne, interesujące, użyteczne wychowawczo. A nie, co akurat pasuje do linii polityki historycznej partii aktualnie rządzącej czy ideologii wyznawanej przez jakiegoś ministra.
OK, więcej Curie-Skłodowskiej, mniej „wyklętych”. Ale wiele ekspertek i znawców problemu, np. niedawno goszczący w Polsce Andreas Schleicher, podkreśla, że problemem jest nie tylko zawartość pudełka programowego, ale i samo pudełko. Czyli sztywny program i pakowanie uczniom zadanej wiedzy do głowy.
Oczywiście, żyjemy w czasach, gdy przez smartfona można znaleźć dowolną właściwie informację. I dlatego musimy uczyć dzieci szukać wiedzy i z niej korzystać, odróżniać źródła wiarygodne od fałszywych, naukę od bełkotu czy media rzetelne od farm fake newsów.
A z nauki pamięciowej należałoby raczej przywrócić, choć brzmi to paradoksalnie, naukę tekstów literackich – to trening ważnej umiejętności zapamiętywania, a i cytaty przydają się w życiu bardziej niż dopływy Wisły.
Ale przecież kształcenie ogólne w tak zmiennym świecie otwiera dużo więcej możliwości niż „nauka rzeczy praktycznych”, w sensie nauki zawodu, którego niedługo może już nie być…
Mnie chodzi o co innego. Otóż dziś mamy szkołę nastawioną niemal wyłącznie na zdolności akademickie, a te dzieci, które nie wypełniają normy w tym zakresie, właściwie wypadają z systemu. Ich potencjał ginie, bo różne zdolności artystyczne czy techniczne w ogóle nie są doceniane. To jedna rzecz. A druga to kwestia nauki – także wiedzy ogólnej czy abstrakcyjnej – przez praktykę. Biologia, chemia czy fizyka to przecież dziedziny doświadczalne. […]
A Koalicja Obywatelska chce szkoły dla olimpijczyków czy dla wszystkich?
Ja uważam, że tu nie ma sprzeczności i że czerpać warto z obydwu wzorców. W tym fińskim ważna jest praca w grupie i podciąganie najsłabszego, a także kształtowanie umiejętności interpersonalnych wynikających właśnie ze współpracy. Z drugiej strony konkurencja też ma swoje plusy, podobnie jak rankingi szkół – w Singapurze szkoły o słabszych wynikach dostają pomoc od szkół najlepszych, są zasilane kadrami i pieniędzmi.
Ale żeby to było możliwe, wyniki trzeba jednak mierzyć, zwłaszcza tzw. edukacyjną wartość dodaną. Bo ten miernik pokazuje postępy uczniów startujących z niższego pułapu, a nie tylko wyniki najlepszych.
Ale jak się dzieli szkoły wg wyników, to potem działa prawo św. Mateusza. Bogatemu będzie dodane, bo rodzice o wysokich aspiracjach poślą dzieci do tych lepszych.
Dlatego, choć jestem za wartościowaniem szkół, to mam wątpliwości, czy rodzice powinni mieć dostęp do wyników rankingów. Na pewno konieczne jest takie narzędzie dla samorządu, żeby móc stwierdzić, której szkole trzeba udzielić pomocy i jakiej.
A uczniów trzeba oceniać?
Przedłużenie systemu ocen opisowych poza klasy 1-3 byłoby pewnie wskazane, choć dziś mogłoby wywołać duży opór społeczny. Rodzice wciąż chcą wiedzieć, czy dziecko „umie czy nie umie”, czy jest „dobrze czy źle”. Dlatego zamiana ocen liczbowych na możliwie neutralne opisy kompetencji i wyzwań bez zmiany całej filozofii nauczania może się nie powieść. A brak zaufania rodziców do szkoły tylko spotęguje sprzeciw.
Jak pan widzi wyzwań w oświacie jest wiele, ale to jest ta dziedzina, w której zmiany dają późne, ale jakże słodkie owoce – mądrych i szczęśliwych ludzi. Dlatego warto wykonać wysiłek potrzebny do dokonania zmian.
Cały wywiad „Lubnauer: Jak zbudujemy dobre państwo, PiS nie będzie już Polakom potrzebny” – TUTAJ
Źródło: www. krytykapolityczna.pl
Katarzyna Lubnauer – łodzianka, nauczyciel akademicki (Uniwersytet Łódzki), dr matematyki, adiunkt w Katedrze Teorii Prawdopodobieństwa i Statystyki. Przewodnicząca Nowoczesnej, wiceprzewodnicząca klubu parlamentarnego PO-KO, jedna z liderek Koalicji Obywatelskiej, kandyduje do Sejmu w Warszawie. Więcej – TUTAJ
Komentarz redakcji
Pobawimy się w przepowiadanie przyszłości. Otóż mamy takie przeczucie, że w przypadku jeśliby Koalicja Obywatelska, samodzielnie czy z pozostałymi partiami dzisiejszej opozycji, tworzyła rząd, to wszystko na to wskazuje, że resort edukacji objęłaby Katarzyna Lubnauer. [WK]