Gdy przed tygodniem pisałem felieton, skupiłem się na pierwszym z uznanych za ważne tematów – o „okrągłostołowym” pomyśle włączeniu zawodu „nauczyciel” do korpusu służby cywilnej, pomijając równie mnie poruszający temat postulatu RPD zgłoszonego do MEN, aby w każdym województwie powołać rzeczników praw ucznia. Obiecałem wtedy, że „o tym drugim może innym razem”.
I właśnie dziś jest ten „inny raz”. Bo już czuję, że w miarę pisania o tym mój apetyt na obnażenie urzędniczej obłudy w tak stosowanej formule „zdecydowanego wkraczania z radykalnymi rozwiązaniami, gwarantującymi niewątpliwą skuteczność i położenie kresu…” będzie rósł i nie pozostanie już miejsca na, choćby zawoalowane, akcenty polityczno-wyborcze.
A więc – do dzieła:
Zacznę od uwertury językoznawczej. Jakież to treści zawiera w sobie słowo „rzecznik”? W Słowniku języka polskiego można przeczytać, że rzecznik , to „ten, kto występuje w obronie kogoś lub czegoś, kto popiera jakąś sprawę”. Nie wiem jak inni, ale ja poznawszy taką definicję odczuwam pewien niedosyt. Brakuje mi tego, co intuicyjnie czuje się w tym słowie: że to jest ktoś, kto występuje w obronie kogoś lub czegoś „w imieniu i z upoważnienia” (niekoniecznie formalnego) tego, czyim rzecznikiem się określa, tego, kto sam – z różnych powodów – nie może lub nie jest w stanie bronić swoich interesów i praw samodzielnie.
Jakby tego dyskomfortu poznawczego była mało, dotarłem jeszcze do słownika synonimów, jako że słowa bywają wieloznaczne – ich desygnat zmienia się w zależności od tego kto go stosuje i jak interpretuje. Wskazówką jakie znaczenie może przybierać słowo „rzecznik” jest to co tam przeczytałem: rzecznik to „trybun, pretorianin, nosiciel, stronnik, apologeta, propagator, apostoł, propagandzista, , tuba, lobbysta, reprezentant, kapłan, krzewiciel, propagandysta, agitator, wyraziciel, protagonista, popularyzator, orędownik, zwolennik, eksponent, głosiciel, bojownik, obrońca, szermierz, szerzyciel, protektor, ideolog, siewca…”
Nie wiem jak wam, ale mnie się mój siwawy włos zjeżył się na głowie, gdy to przeczytałem.
Po takim „przygotowaniu artyleryjskim” pora na rozprawienie się z przeciwnikiem. Od chwili gdy dowiedziałem się o owej inicjatywie Rzecznika Praw Dziecka, z którą wystąpił na fali, zwłaszcza medialnych, reakcji wywołanych zabójstwem ucznia szkoły na warszawskim Wawrze, miałem głowę pełną bardzo wielu myśli, które zamierzałem zapisać w planowanym felietonie. Ich źródłem było przede wszystkim intuicyjnie wyczuwane zagrożenie, że nakazowo powołany wojewódzki (czytaj – kuratoryjny) rzecznik praw ucznia w aktualnej sytuacji skupi się na zadaniu, które RPD tak określił w swoim projekcie: „Do jego zadań należy m.in. wspieranie uczniów i ich rodziców w sprawach dotyczących przestrzegania praw uczniów w szkole. […] Fundamentalnym prawem ucznia jest prawo do bezpieczeństwa. Niestety, nader często dochodzi w szkołach do różnego rodzaju przejawów przemocy i agresji.”
Jednak minęło kilka dni i w tym czasie w dużym zakresie tych zamiarów wyręczył mnie kolega Jarosław Pytlak, który uczynił to w najnowszym poście swego bloga, zatytułowanym „Osaczeni”. Są tam zapisane refleksje wieloletniego dyrektora szkoły, doświadczonego wychowawcy (w tym instruktora ZHP), których inspiracją stały się zaistniałe już fakty w postaci urzędowej reakcji mazowieckiego kuratorium oświaty. Oto fragmenty tego tekstu:
„…aż wreszcie 13 maja 2019 roku, po raz pierwszy w życiu, zacząłem się bać. A mówiąc ściślej – poczułem się osaczony. […] Było to chwilę po tragedii w Wawrze, gdzie jeden nastolatek zabił nożem drugiego. Do mojej skrzynki e-mailowej dotarło pismo z mazowieckiego Kuratorium z pouczeniem, że zapewnienie uczniom bezpieczeństwa podczas zajęć organizowanych w szkole jest priorytetowym zadaniem dyrektora. Nigdy bym na to nie wpadł! W liście było też polecenie przeprowadzenia rady pedagogicznej na temat obowiązków w zakresie zapewnienia bezpieczeństwa, a także spotkań z rodzicami i zajęć z uczniami na ten sam temat. Ktoś wymyślił, że w ten oto sposób skutecznie poprawi bezpieczeństwo w szkołach. A osiemnaście dni – bo zadanie należało „bezwzględnie” zrealizować do końca miesiąca – to przecież mnóstwo czasu, żeby zebrać Radę Pedagogiczną, odbyć 24 godziny wychowawcze i zgromadzić rodziców 415 uczniów. No i oczywiście całość udokumentować, bo w ramach tradycyjnego wsparcia dla dyrektorów pani kurator zapowiedziała, że w czerwcu wizytatorzy przeprowadzą kontrole „w celu weryfikacji sposobu realizacji powyższych zaleceń”.
Nie mogę się powstrzyma od przytoczenie jeszcze jednego fragmentu, który – moim zdaniem – jest bardzo trafnym osądem nie tylko poleceń kuratorium, ale – pośrednio – postulatu RPD skierowanego do MEN:
„Widzę i czuję, jak taplamy się w bagnie, jak z rewolucyjnym zapałem unieważniamy autorytety i ujawniamy wszelkie wady tego świata, bez perspektywy (moim zdaniem), że przyniesie to jakiekolwiek oczyszczenie. Bo czyż naprawdę rewizja osobista każdego ucznia w wejściu do szkoły, w tysiącach placówek, w celu wykrycia ewentualnego psychopaty, który przyniesie ze sobą mordercze narzędzie, spowoduje, że wszyscy będą bezpieczni i zdrowsi? Otóż wręcz przeciwnie, wszyscy będą bardziej chorzy, na chorobę, którą proponuję nazwać lupulozą. Od „Homo homini lapus est!”, czyli „Człowiek człowiekowi wilkiem”. Popatrzcie na tych, co wciąż chcieliby zaostrzać kodeks karny i epatują tym społeczeństwo. To lupulitycy w klinicznym stanie owej choroby. Poprawiacze świata, którzy psują go jeszcze bardziej. […]” [Podkreślania i pogrubienia w cytowanych tekstach – JP iWK]
Zalecam lekturę całego postu Jarosława Pytlaka p.t. „Osaczeni” – TUTAJ
Ze swojej strony podejmę już tylko jeden temat, merytorycznie bardzo związany z pomysłem pana Mikołaja Pawlaka. Otóż opublikowany na oficjalnej stronie RPD komunikat kończy się takim oto akapitem:
„Mikołaj Pawlak ufa, że zaangażowanie Rzeczników Praw Ucznia przyczyni się do skuteczniejszego respektowania praw dzieci w polskich szkołach. Powołanie Rzeczników przyczyni się także do pełniejszej realizacji konstytucyjnego prawa dziecka do wysłuchania i do wyrażania własnego zdania.”
Jako „stary praktyk” codzienności szkolnej, ale także – ukształtowany w łódzkiej szkole pedagogiki społecznej, stworzonej przez prof. Aleksandra Kamińskiego – propagator idei samorządności uczniowskiej, a wcześniej jeszcze – z racji mojej wychowawczej i dydaktycznej działalności w obszarze pedagogiki opiekuńczej – admirator korczakowskiej idei „prawa dziecka do szacunku” muszę w tym miejscu oświadczyć, że nie tędy droga, panie Rzeczniku, panie i panowie urzędnicy ministerstwa edukacji, jak również panie kuratorki i panowie kuratorzy oświaty!
Takie pomysły to nic innego, jak mentalne dziedzictwo tak przez was zwalczanej „komuny”. Wszak to w tamtych czasach popularność zdobył dowcip – pytanie: „Co się najpierw zbiera, gdy nadchodzi pora żniw? – Biuro Polityczne PZPR”!
Dziś, mając za sobą całą wiedzę i doświadczenie, zgromadzone w okresie wielu lat mojej aktywności w obszarach szeroko pojętej edukacji, ale przede wszystkim widząc i ceniąc dorobek wielu reformatorskich, „oddolnych” ruchów nauczycielskich, nie mam żadnych wątpliwości, że jedynym słusznym kierunkiem zapewnienia bezpieczeństwa i podmiotowości uczniom w szkołach jest radykalna zmiana paradygmatu szkoły jako instytucji: z miejsca w którym przedmioty „procesu dydaktyczno-wychowawczego”, czyli uczniowie, podlegają „obróbce” dyrektywnie narzucanych im procedur edukacyjnych, w środowisko wspierające autonomiczny proces zindywidualizowanego rozwoju każdego ucznia, w którym nauczyciel z nadzorcy i egzekutora stanie się konsultantem, doradcą, trenerem, przewodnikiem… I wcześniej będzie do tych ról odpowiednio przygotowany.
A wtedy, w tak urządzonych społecznościach szkolnych, uczniowie przede wszystkim sami będą mogli i potrafili być rzecznikami swych praw. A jeśli w jakiejś szczególnej sytuacji byłoby to ograniczone lub niemożliwe – rzecznikiem praw ucznia będzie jego każdy nauczyciel!
Włodzisław Kuzitowicz