Dziś nie zajmę się żadnym problemem, którym w mijającym tygodniu żyły media. Poczekam do wyklarowania się sytuacji strajkowej w szkołach, poobserwuję rozwój wydarzeń na przedwyborczej scenie politycznej, a w kwestii „wara od naszych dzieci” też nie będę się wypowiadał, jako że dotąd nie jest jasne o czyje dzieci tu chodzi i kto tym dzieciom tak naprawdę zagraża.
Dzisiejszy felieton będzie zapisem moich luźnych refleksji, które zrodziły się jako skutek mej obecności na piątkowej konferencji „Relacje w edukacji”, próby zgłębienia konsekwencji, jakie pociągają za sobą sformułowania, którymi niektórzy prowadzący nazwali swe warsztaty, jak choćby „O budowaniu relacji”, „Uczucia i emocje nauczyciela, a budowanie relacji z uczniami”.
Przepraszam, ale jako człowiek „starej daty” zacznę tak, jak jeszcze w końcówce lat 70-ych XX wieku nauczono mnie w Katedrze Pedagogiki Społecznej UŁ, czyli od zdefiniowania podstawowych pojęć, którymi będę się w dalszej części tego felietonu posługiwał.
Słownik języka polskiego podaje cztery znaczenia słowa „relacja”. Pomijając „opowiadanie naocznego świadka o przebiegu jakiegoś zdarzenia” i „trasa przejazdu pociągu od stacji początkowej do końcowej” – w tym przypadku najbardziej przydatnymi będą takie dwa znaczenia:
>stosunek lub zależność między przedmiotami, pojęciami, wielkościami itp.,
>związek zachodzący między ludźmi lub grupami społecznymi.
Zanim przejdę do zaprezentowania moich przemyśleń przywołam jeszcze syntezę wiadomości na ten temat, jakie zaczerpnąłem z udostępnionego wczoraj na OE artykułu dr Emilii Musiał „Relacje uczeń–nauczyciel kluczem do udanego nauczania”. Oto – moim zdaniem – fundamentalne dla moich dalszych wywodów tezy:
Niezbędnym warunkiem życia społecznego jest relacja rozumiana jako związek zachodzący między dwoma lub więcej podmiotami.
Podstawą dobrej relacji jest skuteczna komunikacja. Komunikacja jest procesem „porozumiewania się ludzi, którego celem jest przekazywanie informacji lub zmiana zachowań osoby bądź grupy osób”.
Istotne jest nie tylko to, co zostało zakomunikowane, ale także w jaki sposób zostało to uczynione. Efektem zaś dobrej komunikacji między nadawcą i odbiorcą jest kontakt.
Tylko prawidłowa komunikacja pozwala osiągnąć wzajemne porozumienie.
Po takim przygotowaniu, nie tyle artyleryjskim co „teoretyczno-wprowadzającym”, przechodzę już do obiecanych moich przemyśleń i refleksji. Otóż w całym tym nurcie promocji idei relacji w edukacji zabrakło mi odwołań do wiedzy o teorii grupy, zwłaszcza małej grupy.
To prawda, że „niezbędnym warunkiem życia społecznego jest relacja rozumiana jako związek zachodzący między dwoma lub więcej podmiotami, ale nie wolno zapominać, że ludzie, jako owoc kolejnego etapu ewolucji ssaków naczelnych, są „zwierzętami stadnymi” i najczęściej (z bardzo nielicznymi wyjątkami) funkcjonują w grupach. Te ostatnie mogą być formalne lub nieformalne. I to w owych grupach – najpierw w rodzinach, później w grupach koleżeńskich (obie to grupy nieformalne), a po paru latach w szkołach, a jeszcze później w najróżniejszych przedsiębiorstwach i instytucjach aktywności zawodowej – w grupach formalnych, ludzie funkcjonują wchodząc ze sobą w relacje: podległości, zwierzchności (przywództwa), koleżeństwa, partnerstwa, współdziałania, rywalizacji, wzajemnego wspierania się lub zwalczania…
Dlatego mówiąc o relacjach nauczyciel – uczeń nie możemy zapomnieć że oba te podmioty wzajemnych relacji edukacyjnych funkcjonują w różnych grupach. Uczeń jest członkiem grupy, popularnie nazywanej klasą (stąd pierwszy portal społecznościowy nosił nazwę „Nasza Klasa”), która „na wejściu” jest klasyczną grupą formalna, prędzej czy później zmieniającą swoją strukturę na niejednorodną, zazwyczaj złożoną z kilku małych grup, średnią grupę nieformalnych. Każda z tych małych grup ma swego przywódcę, wokół którego skupiają się akceptujący ten fakt jego zwolennicy, a owe grupy mogą mieć wobec siebie różne (nieantagonistyczne, lub pozostające w konflikcie) cele. I takież będąmiędzy nimi relacje. I to przed taką klasą codziennie stają nauczyciele (w tym raz na jakiś czas jej – narzucony, nie wybrany – wychowawca), którzy należą do zupełnie innej grupy formalnej: zespołu nauczycieli tej szkoły, nazywanego Radą Pedagogiczną. Oczywiście i ten zespół, zwłaszcza w dużych szkołach, także nie jest jednorodny – zazwyczaj funkcjonuje w nim wiele grup nieformalnych…
Czemu przywołałem ten elementarz psychologii społecznej i socjologii wychowania? Bo – moim zdaniem – naprawianie szkolnych relacji należy zacząć od przekształcania szkolnych grup formalnych w nieformalne. Powstałym w wyniku administracyjnych decyzji oddziałom uczniów należy możliwie szybko stwarzać warunki do ich ewolucji w kierunku możliwie jednorodnych w swej strukturze „klasowych” grup dobrych kolegów – w słusznie minionej epoce nazywanych kolektywem. Już ponad dwadzieścia lat temu jednym z założeń eksperymentu tworzenia liceów technicznych był obowiązkowy wyjazd integracyjny klas pierwszych, najlepiej wkrótce po inauguracji nowego roku szkolnego. Z własnych doświadczeń mojego dyrektorowania w Zespole Szkół Budowlanych nr 2 w Łodzi, który LT prowadził, wiem (a uczestniczyłem w czterech kolejnych edycjach takich wyjazdów), że było to przedsięwzięcie bardzo skuteczne, sprzyjające procesom wzajemnego poznawania się, tworzenia nieformalnych więzi – pozytywnych relacji właśnie. Do dziś w wielu szkołach, niestety – najczęściej nie tych prowadzonych przez samorządy a przez fundacje i stowarzyszenia społeczne, organizowane są takie wyjazdy integracyjne.
Ale umacnianiu (czasem dopiero tworzeniu) takich więzi nieformalnych między uczennicami i uczniami tego samego oddziału służą także wspólne wyjazdy na tzw. „zielone szkoły”, dwu-, trzydniowe wycieczki całej klasy – obowiązkowo z wychowawcą. Także skutecznie spełniają tę funkcję, organizowane coraz częściej w wielu szkołach, okolicznościowo-okazjonalne pikniki, w których uczestniczą nie tylko uczniowie i nauczyciele, ale także rodzice. I to z kolei jest znakomitą okazją do budowania nieformalnych więzi w trójkącie Nauczyciele – Uczniowie – Rodzice. I tam także rodzą się dobre relacje edukacyjne.
Ale na koniec muszę zaapelować o – w moim głębokim przekonaniu – kluczową dla naprawy edukacyjnych relacji sprawę: To nauczyciele powinni zacząć ową „sanację” od siebie! Mam na myśli naprawę jakości relacji, jakie zachodzą między „dyrekcją” szkoły a nauczycielami, a także tymi ostatnimi między sobą. Od pewnego czasu obserwuję narastające zjawisko „atomizacji” zatrudnionych w tej samej szkole nauczycieli, wyludniają się pokoje nauczycielskie (wpada się tam głównie po dzienniki), czas przerw nauczyciele spędzaj w zapleczach pracowni – w minigrupach „przedmiotowców”, a bywa, że w samotności… Zanikają więzi nieformalne, co tworzy sprzyjający grunt dla powstawania rozmaitych „koterii”, frakcji „starych” i „młodych”, zwolenników i oponentów pani/pana dyrektor(a)…
Jakież w takich warunkach mogą być relacje w tak zdezintegrowanym środowisku, które wszak powinno mieć wszystkie cechy „nauczycielskiej społeczności”? To chyba oczywiste, że niewłaściwe.
I to jest podstawowe zadanie, jakie staje przed dyrektorkami i dyrektorami, jeżeli naprawdę zależy im na poprawie relacji w edukacji – w kierowanej przez nich szkołach. A jest na to wszak stary, sprawdzony sposób, który sam praktykowałem, a który – podobnie jak w przypadku klas uczniowskich – rewelacyjnie sprawdza się w praktyce: wyjazdowe (z noclegiem) szkoleniowe posiedzenie rady pedagogicznej. I nie musi to być od razu wyjazd nad morze czy w góry, nie trzeba pokonywać setek kilometrów, wystarczy nawet kilkanaście kilometrów od siedziby szkoły, aby zaszyć się w jakimś małym hoteliku czy pensjonacie, trochę się poszkolić (ale warsztatowo), a wieczór spędzić (nie tylko) przy muzyce, tanecznie, rozrywkowo…
A po powrocie przekształcić pokój nauczycielski (jeśli w wyniku deformy edukacji nie został zamieniony w salę lekcyjną) w „nauczycielski klub odnowy interpersonalnej”. Jeśli pokoju póki co nie ma – może taką funkcję będzie pełniła czytelnia szkolnej biblioteki, może… gabinet dyrektorski – jeśli nie podzielił losu pokoju nauczycielskiego….
Włodzisław Kuzitowicz