Przed tygodniem zacząłem i zakończyłem mój felieton pytaniem: „Czy nauczyciele aktualnie pracujący w polskich szkołach – jako kategoria zawodowa, ale i jako określone tą profesją środowisko społeczne – są gotowi do przeprowadzenia „oddolnej” rewolucji systemu?”

 

Stawiając je miałem świadomość, że jest to pytanie retoryczne, że nie tylko w jednym krótkim felietonie nie ma możliwości udzielenia na nie pełnej, prawdziwej odpowiedzi, ale że w ogóle taka odpowiedź jest niemożliwa, gdyż w tak licznym i zróż- nicowanym środowisku jakie tworzą nauczyciele, nie można oczekiwać jednolitych postaw i zachowań.

 

Nie trudno więc było domyślić się, że był to rodzaj prowokacji intelektualnej, która za cel postawiła sobie dotarcie do tych wszystkich „niezdecydowanych” (bo przekonanych przekonywać nie ma potrzeby), którzy sprowokowani moimi „szpilkami” (czytaj – motywatorami) postawią sobie za punkt honoru dołączenie do owych „legionistów”. a może raczej do grona „hodowców kur grzebiących” (czytaj – nauczycieli pozwalających swoim uczniom na samodzielne poszukiwanie wiedzy i rozwiązywanie problemów) – choćby po to, aby wraz z nimi przeżywać radość odkrywców!

 

Za tydzień będę już bogatszy o wnioski z uczestniczenia w założycielskim spotkaniu Łódzkiego Regionalnego Klubu Budzących się Szkół,mój optymizm w powodzenie oddolnej reformy naszego systemu szkolnego zostanie … no właśnie: wierzę, że umocniony.

 

A dzisiaj, dzisiaj nie mogę udawać, że nie zauważyłem protestu członków ZNP i innych związkowców zrzeszonych w Ogólnopolskim Porozumieniu Związków Zawodowych, maszerujących wczoraj ulicami Warszawy z transparentami, na których wypisali hasła, takie, jak: „Chcemy godnie zarabiać! Teraz!”, „Mamy dość niskich zarobków”, „Mamy dość złego ministra edukacji”, „Reforma Zalewskiej to krzywda dzieci”, „Reforma Zalewskiej to krzywda nauczycieli”.

 

Zacytowałem kilka z nich, aby zilustrować w ten sposób dwie płaszczyzny owego protestu: socjalno-bytową, czyli walkę – wraz z całą „budżetówką” – o lepsze wynagrodzenia, ale także postulaty dotyczące „warsztatu pracy” nauczycieli, czyli tego, co władza nazywa „reformą”, a jej przymusowi realizatorzy (nauczyciele) i „ofiary” (uczniowie i ich rodzice) – deformą.

 

Dobrze się stało, że nauczyciele-uczestnicy tego protestu przeszli później pod gmach MEN, gdzie pod hasłem „Kumulacja chaosu” protestowali rodzice z ruchu „Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji”.

 

Podobnie jak protest lekarzy-rezydentów, także i walka nauczycieli o place nie może być odebrana przez społeczeństwo jako partykularne działanie wyłącznie w ich branżowym interesie. Lekarze – obok postulatu o wzrost ich płac – stawiali także żądanie wzrostu w budżecie państwa nakładów na ochronę zdrowia w ogóle. Również i nauczycielski protest nie może być postrzegany przez społeczeństwo jak jeszcze jedna „fanaberia” tej – cytując określenie modne ostatnio w ustach polityków rządzącej partii – „uprzywilejowanej kasty” z 18-godzinnym tygodniem pracy i prawie trzema miesiącami urlopu!

 

Nieustanne wykazywanie nierozerwalności warunków płacowych nauczycieli (nauczyciele-stażyści zarabiają 57 proc. średniej w gospodarce narodowej, a dyplomowani – 74 proc. – wszyscy to ludzie z wyższym wykształceniem! Źródło: www.oko.press) z warunkami systemowymi ich warsztatów pracy, a co za tym idzie – jakością „efektu końcowego”, jakim powinien być stopień wyposażenia absolwentów szkół w kompetencje niezbędne do ich dobrego funkcjonowania w rozlicznych rolach ich przyszłego, dorosłego życia – to klucz do pozyskania szerokiego poparcia społecznego rodziców w walce o zatrzymanie nie tylko dalszej pauperyzacji zawodu (a co za tym idzie – także braku młodych, dobrze przygotowanych ale i zmotywowanych do pełnienia tej ważnej roli społecznej ), ale przede wszystkim przerwania owej „reformy chaosu”.

 

Czy to się uda? Jak dotąd to nie los nauczycieli i oświaty, a sędziowie i ich walka z PiS o niezależność od polityków „trzeciej władzy” są nie tylko na pierwszych stronach gazet, we wszystkich news’ach innych mediów, ale także w wiecowych przemówieniach polityków – tych walczących o wygraną w najbliższych wyborach samorządowych, ale i tych „z wierchuszki” partii rządowej, ale i tych z opozycji, nie tylko sejmowej – którzy już rozpoczęli swój „długi marsz” do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych.

 

Przykład? Wczoraj to nie tysiące nauczycieli protestujących na ulicach Warszawy w sprawie edukacji, czyli sprawie dotykającej znakomitą większość obywateli były, najczęściej komentowanym wydarzeniem. Uwagę wszystkich mediów przykuł prezes Kaczyński, który w Olsztynie wprowadził do obiegu językowego nowe słowo: „ojkofobia„, którą to postawę – w pierwotnym znaczeniu tego pojęcia określającą strach przed domem, rodziną (i kto to mówi!) – przypisał (zdradzieckim – oczywiście) sędziom, rozstrzygającym – w oparciu o obowiązujące prawo – pozwy potomków pierwotnych właścicieli majątków z terenu dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego na ich, a nie Polaków -korzyść.

 

Wnioski? Nie liczmy na polityków, na to że ten i ów prezydent, burmistrz czy wujt zreformuje nam edukację. Oni mogą co najwyżej obiecać (czy zrealizują – to już inna „broszka”) darmowe przejazdy komunikacją miejską i bezpłatne (?) obiady dla uczniów w szkołach, może większe dodatki motywacyjne dla nauczycieli, ale nic to nie zmieni w istocie sprawy – w przekształceniu szkoły nauczającej w szkołę uczącą!

 

A więc może dopiero za rok, podczas kampanii wyborczej do Sejmu będzie „ten czas”, aby ubiegający się wtedy o nasze głosy kandydaci na posłów potraktowali poważnie edukację – nie tylko w swych programach, ale i później, gdy już zostaną posłami?

 

Mamy na to rok. Nikt za nas tego nie załatwi. Już od najbliższych spotkań z rodzicami, w rozmowach z nimi (nie „na wywiadówkach) powinniśmy zrobić wszystko, aby i oni uwierzyli, ze przyszłość ich dzieci nie zależy od liczby punktów uzyskanych na kolejnym sprawdzianie czy nawet maturze, a od KONKRETNYCH KOMPETENCJI, w które albo wyposaży je – zreformowana nie strukturalnie, a metodycznie – szkoła, albo nie. I to oni powinni w każdej sytuacji: nie tylko na spotkaniach przedwyborczych, ale biorąc udział w badaniach sondażowych, w rozmowach z innymi, jeszcze nieprzekonanymi rodzicami, domagać się nie tylko niezwłocznego powstrzymania tej „deformy edukacji”, ale możliwie szybkiego stworzenia warunków do EWOLUCYJNEJ ZMIANY SYSTEMU SZKOLNEGO!

 

Niech politycy zaczną wreszcie bać się rodziców uczniów, tych aktualnych i tych przyszłych,a nie sędziów Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego! Bo tych jest więcej, i to oni w ostatecznym rachunku ich rozliczą…

 

Włodzisław Kuzitowicz



Zostaw odpowiedź