W dniu, w którym wszystkie polskie (a pewnie i niektóre zagraniczne) media koncentrują swoją uwagę na spektaklu w pisowskim teatrze marionetek, którego kolejną odsłonę zaserwował wczoraj Główny Animator polskiej sceny politycznej – my, spokojnie, nie poddając się złudnym emocjom mającym swe źródło w spekulacjach „kto w nowym rządzie obejmie tekę ministra…” proponujemy lekturę najnowszego postu z bloga Jarosława Pytlaka, zatytułowanego „Dobro powszechnie pożądane”. Oto jego fragmenty i link do źródła:
[…] Zacznijmy od definicji. Tu od razu niespodzianka – niezawodna zazwyczaj Wikipedia milczy! Jest „władza rodzicielska”, „opiekun”, „posłuszeństwo”, a „dobra dziecka” nie ma. Z licznych odnośników wskazanych przez Google’a można dowiedzieć się, że ustawowa definicja tego pojęcia po prostu nie istnieje. Dociekliwi mogą poszukać informacji o charakterze opisowym. Na przykład, blog prawniczy www.kruczekblog.pl spieszy z wyjaśnieniem, którego fragment przytaczam poniżej:
Sąd Najwyższy w postanowieniu z dnia (…) wskazał, że „pojęcie dobra dziecka z jednej strony obejmuje całą sferę najważniejszych jego spraw osobistych, przykładowo takich jak rozwój fizyczny i duchowy, odpowiednie kształcenie i wychowanie oraz przygotowanie do dorosłego życia, z drugiej zaś – ma ono wyraźny wymiar materialny. Polega on na konieczności zapewnienia dziecku środków do życia i realizacji celów o charakterze osobistym, a w wypadku gdy ma ono swój majątek, także na dbałości o jego interes majątkowy” (Legalis, nr 333272).
Zakres wcale niemały, prawda? O ile jeszcze sprawy majątkowe nie budzą specjalnych wątpliwości, o tyle sprawy osobiste dziecka otwierają ogromne pole dla rozmaitych interpretacji. Nawet na zdawałoby się uporządkowanym gruncie prawnym mogą być one przedmiotem kontrowersji, choćby podczas rozprawy rozwodowej rodziców. Tym bardziej w życiu codziennym, kiedy w grę wchodzi, na przykład, różny punkt widzenia matki i ojca oraz nauczycieli na rozmaite sprawy związane z funkcjonowaniem dziecka w szkole, i wynikające z tego emocje. Zarówno rodzice, jak nauczyciel mają obowiązek kierowania się dobrem dziecka. A że często pojmują je odmiennie, jak Polska długa i szeroka stanowi to w szkołach źródło obustronnych frustracji i zarzewie konfliktów. […]
Pod koniec listopada wziąłem udział w spotkaniu konsultacyjnym na temat nowego standardu kształcenia nauczycieli, organizowanym pod auspicjami Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. […] Nie jestem upoważniony, by upowszechniać informacje na ten temat, szczególnie że konsultacje nadal trwają, wspomnę tylko o jednej sprawie szczegółowej, powiązanej z tematem tego felietonu. Otóż w omawianym projekcie, w opisie efektów kształcenia, na pierwszym miejscu zapisano takie oto zdanie:
[Nauczyciel] kieruje się w swych działaniach dydaktyczno-pedagogicznych dobrem każdego ucznia oraz poczuciem odpowiedzialności za jego postępy i osobowy rozwój; […]
Pora na puentę. Kilka lat temu w statutach obu naszych szkół STO na Bemowie organ prowadzący dokonał pozornie kosmetycznej zmiany: zamiast „Nadrzędną ideą Szkoły jest dobro dziecka” wpisane zostało „Nadrzędną ideą Szkoły jest dobro człowieka”. W intencji chodziło o zwrócenie uwagi, że szkoła jest dobrym środowiskiem rozwoju młodego człowieka, jeśli dobrze czują się w niej wszyscy członkowie związanej z nią społeczności, czyli także nauczyciele i rodzice. To nie tylko dziecko, ale także jego rodzice powinni być przedmiotem zainteresowania i troski nauczycieli. To nie tylko dziecko, ale także jego nauczyciele powinni być przedmiotem zainteresowania i troski rodziców. Wiem z doświadczenia, że jest to niezwykle trudne. Ale trzeba to sobie uświadamiać i do tego dążyć, bo nie ma alternatywy, jeśli chcemy tworzyć dobre środowisko rozwoju ucznia. Sytuacja, w której rodzice i nauczyciele wchodzą w konflikt, którego świadkiem, albo co gorsza uczestnikiem staje się dziecko, z całą pewnością nie służy jego dobru! […]
POSTSCRIPTUM:
Po przeczytaniu całego felietonu doszedłem do wniosku, że moje ogólne rozważania mogą Czytelnikowi wydać się oderwane od twardych realiów szkoły. Bo czy w końcu mamy kierować się „dobrem dziecka”, czy nie? Jeśli tak, to po co te dywagacje?! A jeśli nie, to czym mamy się kierować?! Niestety, mogę jedynie wezwać w tym miejscu na pomoc Janusza Korczaka. Dziecko, to po prostu człowiek. Kierujmy się w ogóle w życiu, a w szczególności w szkole życzliwością, wyrozumiałością, zrozumieniem I zaufaniem. Wobec wszystkich, małych i dużych. To będzie najlepiej służyło… dobru człowieka.
Cały post z bloga Jarosława Pytlaka „Dobro powszechnie pożądane” – TUTAJ