Zasiadając do pisania kolejnego felietonu, co jak widać stało się już moją niedzielna tradycja, zastanawiam się od czego należałoby zacząć. Czy od „informacji tygodnia”, czyli decyzji premiera Tuska o zastąpieniu na fotelu ministra edukacji, jak to napisałem w tytule czwartkowej aktualności, „pani od matematyki” – dziennikarką, czy jednak od sobotniej manifestacji, zorganizowanej przez Związek Nauczycielstwa Polskiego w proteście przeciw przygotowywanym, kolejnym zmianom w Karcie Nauczyciela i Ustawie o systemie oświaty?
Jak się nad tymi oboma wydarzeniami głębiej zastanowić, to dochodzi się do wniosku, że nie trzeba wcale dokonywać wyboru, gdyż pisząc o poglądach i planach nowej minister edukacji (nie mogą się jeszcze przełamać, aby pisać „nowej ministry”), podejmuje się jednocześnie wątek istoty problemów, które legły u podstaw protestu ZNP. Według mnie kluczową dla sprawy wypowiedzią desygnowanej na ministra „pani w czerwonej marynarce” jest zdanie: nie jestem ministrem nauczycieli, tylko edukacji. Słowa te padły podczas wywiadu, jaki z Joanną Kluzik-Roskowską przeprowadziła Aleksandra Pezda – dziennikarka „Gazety Wyborczej”. Warto ten tekst przeczytać, bo jest tam jeszcze wiele innych wypowiedzi przyszłej szefowej MEN, które mogą stanowić „korespondencyjną odpowiedź” na postulaty protestujących nauczycieli, członków tego – tradycyjnie postrzeganego jako lewicowy – związku zawodowego. Zwracam uwagę na te barwy ideowe, gdyż zapewne nie tylko ja przeżyłem zaskoczenie, czytając jedno haseł, jakie było niesione na tej manifestacji:„Duchu święty – oświeć MEN, bo nie wie, co czyni”.
Pomijając oczywiste dla tego typu wyrażania poglądów formy, jak obnoszenie szkieletu człowieka (ciekawe który dyrektor zaryzykował wypożyczenie tej, nie takiej taniej wszak, pomocy naukowej), czy dopisywanie do głównych haseł protestu spraw lokalnych (problemów szkoły w Dąbkach lub zagrożonej likwidacją jednej z warszawskich podstawówek), warto zatrzymać się na treści kilku z niesionych transparentów.
I nie mam tu na myśli klasycznych dla związkowców postulatów płacowych, („Niegodne płace za ciężką pracę Panie premierze, jak żyć za 1800 zł?”), a te, które świadczyły o roli, w jakiej ZNP się widzi: „Nie dajmy popsuć polskiej szkoły”, „ZNP gwarantem polskiej oświaty!”
Czy tak jest w istocie? Czy rzeczywiście związek, zrzeszający (dokładnie nie wiadomo ilu) pracowników – bo nie tylko nauczycieli – szkół, ma takie same cele jak ich pracodawcy i jak reprezentujący to, co zwykle nazywa się „interesem społecznym” (żeby nie mówić o „narodowym”), czyli twórcy prawa oświatowego z Rządu i Parlamentu, a przede wszystkim prawdziwi beneficjenci systemu edukacji – uczniowie i ich rodzice?
Nie podejmuję się odpowiedzi na tak postawione pytanie. Przypomnę jedynie co zawarli organizatorzy w treści swego protestu. W projekcie zmian w Ustawie o systemie oświaty, ZNP nie godzi się na możliwość przekazywania szkół i placówek bez względu na liczbę uczniów lub słuchaczy do prowadzenia związkom międzygminnym lub powiatom, możliwość zatrudniania w przedszkolach oraz innych formach wychowania przedszkolnego do pracy z dziećmi osób niebędących nauczycielami i możliwość zatrudniania w szkołach podstawowych nauczycieli na podstawie Kodeksu pracy. Natomiast w przygotowywanej nowelizacji Karty Nauczyciela opór związkowców budzą: usytuowanie komisji dyscyplinarnych, a także procedur uzyskiwania wszystkich stopni awansu zawodowego w organach prowadzących, nowy system wynagradzania nauczycieli, a ponadto – obowiązek prowadzenia dzienniczków czasu pracy, ograniczenie prawa do urlopu dla poratowania zdrowia i zmiana sposób udzielania urlopów wypoczynkowych.
Jak widać, zgłaszane zastrzeżenia są „z różnych półek”. Jednak główna linia sporu wyraźnie jest linią odpowiedzialności za konsekwencje finansowe podejmowanych decyzji. To nic nowego. Od dawna wiadomo, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pewnie gdyby prezes Broniarz został starostą, (bo ministrem chyba nie chciałby być) też przejawiałby troskę o budżet swojego powiatu, a pani Kluzik-Rostkowska – znalazłszy się na stanowisku szefa ZNP – poprowadziłaby, być może z jeszcze większym animuszem, nauczycielskie masy do buntu przeciw władzy!
A póki co, ta była prominentna działaczka głównej partii opozycyjnej, która ma już w swej biografii sprawowanie funkcji ministra (w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, po rozpadzie koalicji PiS – LPR – „Samoobrona”) będzie musiała najpierw zapoznać się ze swoim nowym miejscem pracy, z ekipą odziedziczonych po poprzedniczce współpracowników, dobrać sobie – oby nie tych samych – doradców, i dopiero wtedy będzie mogła zabrać się za rozwiązywanie nagromadzonych problemów.
Jak mawiają nasi wschodni sąsiedzi – pażywiom, uwidim…
Włodzisław Kuzitowicz