Archiwum kategorii 'Felietony'

Po tym jak napisałem wczorajszy esej okolicznościowy jestem dziś bardziej w stadium regeneracji sił twórczych, niż erupcji kolejnych gejzerów błyskotliwych przemyśleń. Co nie zmienia faktu, że mam „poczucie obowiązku” – jak się czytelniczki i czytelników przyzwyczaiło do niedzielnych felietonów, nie można ich zawieść.

 

Jeśli spodziewacie się, iż rzucę się łapczywie do komentowania ogłoszonej w piątek „Umowy koalicyjnej” jaką podpisało pięciu panów w imieniu trzech komitetów wyborczych, które wspólnie uzyskały 246 głosów, co pozwala im planować przejęcie władzy, nie tyle całej umowy, ile tych jej pięciu punktów, które już wcześniej wyselekcjonowałem w dniu ich opublikowania, to jesteście w błędzie. Nie uważam za właściwe, aby emeryt oświatowy z osiemnastoletnim stażem zabierał w tej sprawie głos. Niechaj czynią to ci, którzy są aktualnie zaangażowani w szkolnictwo, są jego aktywnym podmiotem, bądź mają kompetencje innego rodzaju do opiniowania propozycji zawartych dla edukacji w owym dokumencie.

 

Ja – nie okrywam, że z pewną złośliwością – zwrócę jedynie Waszą uwagę na wizualny komunikat, jaki popłynął z transmitowanego w telewizjach przebiegu owego wydarzenia. Otóż uderzył mnie tam obraz pięciu facetów, strojących swe „liderskie piórka” za mikrofonami, a chwilę później obserwowałem jak owe mikrofony są w pośpiechu przenoszone (symetrycznie  – na lewą i prawą stronę) przez . . . wyłącznie kobiety.

 

Źródło: https://www.youtube.com

 

 

I to wszystko miało miejsce na wspólnej imprezie partii, które wielokrotnie głosiły, iż będą dbały o parytety kobiet i mężczyzn we władzach, w rządzie, że będą stały na straży równouprawnienia kobiet…

 

x          x          x

 

Na tematy, którymi mogły mnie zainspirować inne wydarzenia minionego tygodnia także nie mam chęci wypowiadania swoich opinii i komentarzy. Dlaczego? Bo nie muszę – sam jestem sobie sterem, żeglarzem, okrętem…

 

Czy to znaczy, że na tym zakończę ten felieton?  No nie, nie ma tak dobrze…

 

Otóż jest jeden problem, który nie daje mi spokoju od dnia, w którym poznałem program konferencji na temat „Co ze zdrowiem dzieci i młodzieży, przygotowanej przez Specjalistyczną Poradnię Doradztwa Zawodowego i dla Dzieci z Wadami Rozwojowymi w Łodzi na temat „Co ze zdrowiem dzieci i młodzieży”. Na pierwszy rzut mojego oka (kogoś, kto jest nie tylko twórcą tej nazwy, ale i autorem jej pierwszego statutu) wydało mi się, że ta problematyka niebardzo mieści się w zakresie działania tej placówki, zarysowanego jej nazwą. No, bo z problemami  zdrowia psychicznego tej kategorii mieszkańców Łodzi na co dzień radzą sobie (lub nie) poradnie psychologiczno-pedagogicze, dawniej nazywane dzielnicowymi, dziś noszące w nazwie jedynie cyfry – od 1 do 6, oraz dwie których nazwa określa przedmiot ich zainteresowań: Specjalistyczna Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna dla Młodzieży i Specjalistyczna Poradnia Wspierania Rozwoju i Terapii.

 

Już czytając program tej konferencji pomyślałem, że powinni w niej uczestniczyć wszyscy pedagodzy i psycholodzy szkolni z łódzkich szkół – z obu poziomów edukacji. I po chwili przyszła mi myśl druga: wszak wszyscy oni mają swoich metodyków w Łódzkim Centrum Doskonalenia Nauczycieli i KP. A ci co pracują w szkołach ponadpodstawowych mają jeszcze Poradnię dla Młodzieży!

 

Odpuszczam na tę chwilę tą ostatnią wymienioną placówkę i zatrzymam się przy ŁCDNiKP i sięgnąłem po informację jaką to ofertę przedstawiło  tymże szkolnym pedagogom i psychologom owo Łódzkie Centrum Doskonalenia Nauczycieli. Zrobiłem to z tym większą ciekawością, że nie zaglądałem tam od niedawnej zmiany na stanowisku dyrektora tej placówki, kiedy to wielo, wieloletniego jej dyrektora – Janusza Moosa zastąpiła  (co prawda „na tym czasem”) mało komu znana pani Karolina Południkiewicz .

 

Gdy już wszedłem na stronę Centrum i odnalazłem plik z ową ofertą na ten rok szkolny przeżyłem szok: dokument ten ma 182 srtony!!! Aby nie być gołosłownym zaprezentuję choć spis treści, ale tak naprawdę jest to jedynie wykaz ośrodków i pracowni, które przedstawiają tam swoją ofertę:

 

 

Aby choć wstępnie zorientować się w charakterze tej oferty kierowanej do pedagogów i psychologów pokaże 3 przykłady:

 

 

 

Zainteresowanych całością owej przebogatej (!)  oferty odsyłam do pliku „Oferta edukacyjna ŁCDNiKP”  –  TUTAJ

 

A jeśli ktoś byłby zainteresowany, czy  organizacja konferencji na temat Co ze zdrowiem dzieci i młodzieżyprzez, wszak specjalistyczną, Poradnię Doradztwa Zawodowego i dla Dzieci z Wadami Rozwojowymi nie wykroczyła aby poza ich zakres zadań – odsyłam do strony z ofertą tej placówki  –  TUTAJ

 

FINITO !

 

Sami widzicie jakie są skutki tego, gdy mnie poniesie „misyjne wzmożenie informacyjne”…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Dzisiaj zacznę ten tekst nietypowo: nie od jakiegoś – wybranego z minionego tygodnia – wydarzenia z obszaru edukacji, a od osobistego zwierzenia o prywatnej lekturze, której od pewnego czasu się oddaje. Nie jest to lektura na jeden czy kilka wieczorów, gdyż tom ten liczy 520 stron, czyli księga ta ma 260 kartek, i choć nie ma twardych okładek, waży prawie kilogram – dokładnie 84 dkg. Jej format też robi wrażenie  – 23,5cm. na 16,5 cm. Jest co trzymać w  rekach, zwłaszcza, że najczęściej czytam, gdy – dla sprawienia ulgi schorowanemu kręgosłupowi, po dłuższym siedzeniu przed laptopem – kładę się na wersalce i w pozycji „półleżącej” biorę ową księgę – czasem nawet w jedną rękę, bo drugą mam zajętą głaskaniem mojej goldenki Sendi – i czytam, z uwagą, strona po stronie.

 

Po takiej wstępnej charakterystyce tego dzieła pora na informację bibliograficzną:

 

Michelle Obama, BECOMING. Moja historia. Przełożył Dariusz Żukowski, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2019. [Więcej o książce – TUTAJ]

 

Przyznam się, że w dniu kiedy piszę ten tekst jestem dopiero na 210 stronie – za mną jest autobiograficzna, szczera i bez krygowania się powadzona opowieść o dzieciństwie i młodości autorki tej autobiografii – przyszłej Pierwszej Damy Ameryki, o latach przeżytych w South Shore – dzielnicy Chicago oraz wspomnienia o kolejnych etapach jej edukacji – aż do ukończenia studiów prawniczych. Dowiedziałem się także o początkach jej znajomości z Barakiem Obamą, okresie ich narzeczeństwa, i już za mną jest lektura o ich ślubie, weselu i podróży poślubnej – co miało miejsce w 1992 roku .

 

Ale jeden fragmencik tej opowieści (str. 183) zapalił w mojej głowie czerwone światełko. Są to słowa, w których autorka wspominając drogę edukacyjno-zawodową Baraka, pisze tak:

 

„Poczuł ulgę gdy skończył prawo, i zależało mu na tym, by jak najszybciej porzucić abstrakcyjną domenę wiedzy akademickiej na rzecz zajęć bardziej absorbujących i zakotwiczonych  w rzeczywistości.”

 

Opisywana decyzja Baraka Obamy miała miejsce na początku lat 90-ych XX wieku, kiedy przyszły pierwszy czarnoskóry prezydent USA miał 30 lat.

 

Co to ma wspólnego z tradycyjnym nurtem tych felietonów? Dlaczego akurat to zdanie tak mi się utrwaliło i w jakim celu go przytoczyłem? Bo przeczytałem je mając świeżo w pamięci rozmowę jaką w „Akademickim Zaciszu” prowadzili dwaj profesorowie pedagogiki na temat „Co łączy pedagogikę jako dyscyplinę naukową i praktykę edukacyjną (a raczej praktyki edukacyjne)”.

 

Uświadomiłem sobie podczas tej lektury, że młody absolwent Harvard Law School – jednego  z wydziałow pierwszej na świecie uczelni wyższej – Uniwersytetu Harvarda w Cambridge, wydziału założonego w 1817, będącego najstarszą szkołą  prawniczą w Stanach Zjednoczonych –  już 32 lata

 

A ja muszę dziś – w  2023 roku – oświadczyć, że w ową środę 23 października, po zakończeniu  „zdalnego” uczestniczenia w owej debacie dwu uczonych, prezentowanej w ramach Wirtualnego Uniwersytetu Pedagogicznego, czułem nie tylko niedosyt, ale wręcz rozczarowanie. Bo nie tylko, że tak naprawdę nie usłyszałem tam nic, co przekonałoby mnie, że owa dyscyplina naukowa jaką jest pedagogika (już „za moich czasów” określana ją – na wyrost – „nauką praktyczną”) jest w polskich uczelniach uprawiana – jak nauka medycyny – w codziennym związku uczonych z wykonywaną przez nich, wybraną formą praktycznego wdrażania postulatów  tej nauki, ale nawet nie doczekałem się, choćby projektu, urzeczywistnienia moich marzeń o prawdziwych i w pożądanym wymiarze czasowym  odbywanych, studenckich praktykach pedagogicznych!

 

Może to jest przyczyną, że tak wielu absolwentów pedagogiki, podobnie jak uczynił to przed kilkudziesięcioma laty Barak Obama z uniwersyteckim prawem , tę pedagogikę, postrzeganą  jako abstrakcyjną domenę wiedzy akademickiej, porzucają  na rzecz zajęć zakotwiczonych w rzeczywistości. Tak jak uczyniłem to przed 40-om laty ja, a po mnie inni moi „koledzy z pracy”…

 

Wiem, wiem, jest w Polsce, na polskich uczelniach wyższych, kilkoro profesorek/ów i doktorek/ów habilitowanych, dających na co dzień dowody ich silnych i bliskich związków z praktyczną działalnością szkół i innych placówek oświatowych, wychowawczych czy nawet opiekuńczych-wychowawczych, niestety, przeniesionych przed laty do resortu pomocy społecznej.

 

Ale są też – godne szacunku i uznania, jak choćby Gospodarz „Akademickiego Zacisza” – wyjątki.

 

I – niestety –  mam przekonanie, że nie zmieni tego stanu nawet kilka takich spotkań, zorganizowanych przez prof. Romana Lepperta.  I nie oczekiwałbym, że – jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej – zmieni to minister przyszłego rządu koalicji demokratycznej, odpowiedzialny za szkolnictwo wyższe.  Mam przekonanie, że zmiana będzie możliwa tylko „oddolnie”. Już widzę oczyma mojej wyobraźni zawładnięcie przez owych „partyzantów zmiany”  Komitetem Nauk Pedagogicznych PAN, reanimację i powrót do założycielskiej idei współpracy teoretyków i praktyków  w ramach Polskiego Towarzystwa Pedagogicznego (wiem co mówię, bo byłem uczestnikiem pierwszego, założycielskiego zjazdu PTP ), a także wynajdywanie przez aktywistów licznych ruchów społecznych, zrzeszających nauczycieli, rodziców i uczniów „eduzmieniaczy”– otwartych na codzienną współpracę z praktykami młodych pracowników nauki i włączanie ich do swoich stowarzyszeń…

 

STOP! Znowu dałem się ponieść mojemu – zapewne wrodzonemu – romantycznemu optymizmowi….

 

 

Włodzisław Kuitowicz



 

To ostatnia niedziela października – przed nami dni wspominania naszych bliskich  zmarłych. Ale nie będę wybiegał w przyszłość – „rozliczę się” z ostatniego rozdziału przeszłości.

 

A czuję się winien wyjaśniania stałym czytelniczkom i czytelnikom pewnych niekonsekwencji, jakich jestem sprawcą „w temacie” pojawiania się na OE informacji o kolejnych spotkaniach w „Akademickim Zaciszu”. Jak wiadomo przez cały miniony rok akademicki – począwszy od  października 2022 roku, kiedy zamieściłem informację o środowym spotkaniu w „Akademickim Zaciszu”, gdzie rozmawiano na temat „Po co nam uniwersytet” – zawsze w czwartek umożliwiałem wszystkim zainteresowanym, którzy poprzedniego dnia nie mogli lub przeoczyli  to wydarzenie, aby mogli od razu na OE kliknąć  podany link i nadrobić tą zaległość.

 

A w tym miesiącu, po tym jak 28 września zarejestrowałem pierwsze po wakacjach spotkanie w „Akademickim Zaciszu („Pytanie o sens edukacji” ), a 5 października odnotowałem inaugurację „Wirtualnego Uniwersytetu Pedagogicznego” – rozmową na temat pedagogiki i edukacji w antropogenie, zacząłem mieć wątpliwości: czy taka tematyka owego WUP jest tym, na co czeka „target” mojego „Obserwatorium Edukacji”? Zamieściłem jeszcze w kolejny czwartek (12 października) informację o spotkaniu w AZ, ale tylko ze względu na jego temat i osobę zaproszonego tam gościa: Rozmowa o współczesnej polskiej pedagogice z nestorem tej dyscypliny, gdyż tym nestorem był ceniony przeze mnie prof. Zbigniew  Kwieciński.

 

Ale już tydzień później, w kolejny czwartek, nic nie wspomniałem  o środowej rozmowie  w AZ, kiedy na temat badań edukacyjnych (nad edukacją) wypowiadał się prof. dr hab. Krzysztof Rubacha, m. In. autor książki „Metodologia badań nad edukacją”  – dyrektor Instytutu Nauk Pedagogicznych UMK.

 

Jednak gdy nadeszła kolejna środa, od wielu dni zapowiadana przez prof. Lepperta jako dzień spotkania w AZ na temat „Co łączy pedagogikę jako dyscyplinę naukową i praktykę edukacyjną (a raczej praktyki edukacyjne)”, i kiedy dowiedziałem się, że na ten właśnie temat będzie wypowiadał się mój „stary” znajomy (znamy się od 1976 roku)-  prof. Bogusław Śliwerski z  Wydziału Nauk o Wychowaniu Uniwersytetu Łódzkiego, nie mogłem tego nie obejrzeć i wysłuchać. I – oczywiście – następnego dnia, jak to było tradycją,  zamieściłem materiał informacyjny. Był on jednak bardzo lapidarny, gdyż za dużo wspomnień i emocji wzbudziły we mnie niektóre fragmenty wypowiedzi prof. Śliwerskiego, a ich uzewnętrznianie w tej formule byłoby wykroczeniem poza przyjęte przeze mnie zasady. .

 

 

Ale w felietonie, przynajmniej o niektórych usłyszanych tam opowieściach Gościa „Akademickiego Zacisza” chyba mogę tu po kilka zdań napisać.

 

Czytaj dalej »



 

Siadając do napisania tego felietonu mam świadomość, że dzisiejsza niedziela w istotny sposób różni się od tej sprzed tygodnia. Wtedy nie mogłem  podjąć żadnego tematu, który miałby jakikolwiek związek z wyborami. Dzisiaj, po siedmiu dniach od wieczoru wyborczego, mogę już bez obaw skomentować to ważne dla wszystkich wydarzenie.

 

Ale zacznę od przypomnienia moich (zapewne nie tylko moich) obaw, o których napisałem na tydzień przed „października piętnastego” w felietonie nr 491:

 

„…czytając kolejne publikowane wyniki sondaży poparcia dla poszczególnych komitetów wyborczych nie potrafię być spokojny. Ta świadomość, że podawane tam  procentowe wskaźniki poparcia mogą  zawierać „2% błędu statystycznego”, że wielu zwolenników PiS może krępować się deklarowania ankietującym swojego poparcie dla tej partii,  że… , że może powtórzyć się sytuacja jak z wieczoru wyborczego w Słowacji – boję się, że możliwa jest trzecia kadencja rządów partii Kaczyńskiego.

 

I co wtedy będzie z edukacją, jak bardzo pogłębi się ingerencja rządzących w system szkolny, w programy nauczania, w status zawodowy nauczyciela, ale i w poziom wynagrodzeń nauczycielskich? A co będzie z ruchem eduzmieniaczy, ‘Budzących się szkół’?”

 

Najbardziej stresującymi były ostatnie dni przed i dwa dni po wyborach. Ostatni sondaż jaki opublikowało Radio Zet przewidywał takie wyniki:

 

„W ostatnim dniu kampanii wyborczej przed niedzielnymi wyborami parlamentarnymi Radio ZET opublikowało wyniki sondażu […]:

 

Respondenci odpowiedzieli, że Prawo i Sprawiedliwość sięgnie po 34 proc. głosów. Ankietowani wskazywali najczęściej, że Koalicja Obywatelska zdobędzie 30 proc. głosów, Lewica i Trzecia Droga po 10 proc., a Konfederacja 8 proc.

 

W dniu wyborów, tuż po godzinie dwudziestej pierwszej,  podano wyniki „exit pool”. Warto je tutaj przywołać:

 

Według wyników exit poll przeprowadzonych przez Instytut IBRIS wybory parlamentarne 2023 wygrało 41,2 proc. z wynikiem Prawo i Sprawiedliwość. Na drugim miejscu uplasowała się Koalicja Obywatelska, otrzymując – 25,5 proc. głosów. Kolejne miejsca zajęły: Trzecia Droga – 13,8 proc., Lewica – 8,1 proc., Konfederacja – 7,4 proc.”

 

Od tej chwili byliśmy skazani na cierpliwość – trzeba było poczekać do popołudnia  17 października, kiedy znane już były oficjalne wyniki wyborów, podane przez Państwową Komisję Wyborczą:

 

Jak podała podczas konferencji Państwowa Komisja Wyborcza, frekwencja w wyborach parlamentarnych wyniosła 74,38 proc.

 

W podziale na poszczególne komitety wyborcze, PiS zdobył 35,38 proc. głosów, KO — 30,70 proc., Trzecia Droga — 14,40 proc., Nowa Lewica — 8,61 proc., Konfederacja — 7,16 proc., Bezpartyjni Samorządowcy — 1,86 proc.; Polska Jest Jedna — 1,63 proc.

 

W przeliczeniu na mandaty do Sejmu, PiS zdobyło 194 mandaty, KO — 157; Trzecia Droga — 65; Nowa Lewica — 26; Konfederacja — 18”

 

I od tej chwili można już było prześledzić na ile trafne są informacje podawane na podstawie sondaży (nie wnikam już w to, że w zależności od tego kto ten sondaż przeprowadzał – wyniki potrafiły  bardzo się różnić), na ile wiarygodne są dane exit poolu i jak to się ma to do ostatecznych wyników ogłoszonych przez PKW. Tak dla ciekawości – własnej, ale i Was,  Czytelniczki i Czytelnicy – zrobiłem takie porównanie:

 

W pierwszej kolumnie – dane z sondażu dla Radia Zet”, w drugiej – z Exit poolu, w trzeciej – oficjalne dane z PKW:

 

PiS                       34%          41,w%            35,38%

KO                        30%          25,5%            30,70%

Trzecia Droga         10%          13,8%             14,4%

Lewica                    10%           8,1%              8,61%

Konfederacja            8%            7,4%              7,16%

 

Niechaj każdy sam wyciągnie  wnioski dla siebie, czy należy w przyszłości traktować sondaże poważnie, czy jednak nie…

 

x           x           x

 

I na koniec jeszcze  kilka zdań o tym co dla nas, ludzi dla  których ważna jest przeszłość polskiej oświaty, jest ważne, kiedy myślimy o Polsce pod nowymi rządami zwycięskich partii koalicji demokratycznej, o tym kto będzie kierował ministerstwem edukacji – nie ważne czy połączonym ze szkolnictwem wyższym, czy nie.

 

Już w czwartek 19 października zamieściłem obszerne fragmenty tekstu z „Portalu Samorządowego”, zatytułowanego Ruszyła giełda nazwisk. To oni mogą zastąpić ministra Czarnka

 

Oto syntetyczna informacja, zaczerpnięta ze strony RMF24:

 

„Platforma Obywatelska stawia na resorty siłowe i finanse. Polska 2050 na dyplomację i klimat. PSL chce zawładnąć gospodarką, a Lewica stawia na edukację. Takie są szczegóły rozmów o tworzeniu nowej koalicji.”

 

Czy taka wersja obsady tego stanowiska jest dla oświaty dobrym rozwiązaniem? Nie podejmuję się tu i teraz snuć na ten temat prognoz. Trochę się boję takiego przeskoku z jednaj (prawicowo-narodowej) skrajności w drugą – lewicowo-liberalną.

 

A czy  kandydatka tej partii  na ów fotel – pani Agnieszka Dziemianowicz-Bąk (lat 39) – jest tą osobą, która sprawdzi się w roli ministry edukacji?  Nie podejmuję się wyrokować w tej sprawie. Ale wiem jedno: wolę  kogoś, kto – potencjalnie – może nie zawieść nadziei, od  powrotu na ten urząd osoby, która już raz tam była i – przez swojego premiera – została odwołana i zastąpiona dziennikarką…

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 



 

Bardzo trudno, będąc redaktorem „Obserwatorium Edukacji”, pisać o edukacji w wyborczą niedzielę, kiedy do godz. 21-ej obowiązuje tzw. „cisza wyborcza”.  Skąd takie przekonanie? A no stąd, że cokolwiek pozytywnego, albo krytycznego napisałbym o tym czy innym elemencie systemu oświaty, mogłoby to być uznane za zakamuflowane popieranie jednej a krytykowanie drugiej, startującej w tych wyborach, partii.

 

To może pójdę dziś w stronę wspomnień i refleksji o mojej własnej drodze zawodowej? Od kiedy mogę mówić, że stałem się nauczycielem?  I czy ja tak naprawdę byłem takim klasycznym belfrem?

 

Gdy dziś przypominam sobie początki mojej drogi zawodowej, to nie ma tam takich wspomnień. Bo nie miała z tą profesją nic wspólnego maja etatowa praca w ZHP (lata 199 – 1971), nie była nią niespełna roczna praca w Łódzkim Domu Kultury (połowa września 1971 – sierpień 1972). Czy zatrudniając się 1 września 1972 roku w Państwowym Domu Dziecka w roli wychowawcy, a rok później obejmując stanowisko wicedyrektora d.s. domu dziecka w ośrodku szkolno-wychowawczym, tylko dlatego, że ten typ placówki należał do systemu, nadzorowanego przez Ministerstwo Oświaty i Wychowania, pozwala mi uznać, że to wtedy stałem się nauczycielem? Bo domy dziecka były uwzględnione w obowiązującej od kwietnia 1972 roku „Karcie praw i obowiązków nauczyciela”. Pewnie formalnie mógłbym tak to uznać, ale do dzisiaj dobrze pamiętam, że nie tylko nie myślałem o sobie jako o nauczycielu, ale w praktyce – w kontaktach ze szkołami, których uczennicami i uczniami byli moi podopieczni, funkcjonowałem raczej w roli „p.o. rodzica” – który był co najwyżej partnerem nauczycieli, nigdy ich  kolegą…

 

I dopiero od 1975 roku, kiedy zostałem zatrudniony  w Zakładzie Pedagogiki Społecznej w  Instytucie Pedagogiki i Psychologii UŁ  na stanowisku starszego asystenta, mogłem o sobie powiedzieć, że jestem nauczycielem akademickim. I wtedy także zostałem członkiem ZNP.

 

Formalnie byłem nim także po 1983 roku, kiedy porzucając karierę akademicką zostałem wychowawcą w młodzieżowym ośrodku wychowawczym. I znowu tak naprawdę byłem w.z. tatą, nie belfrem. Po raz pierwszy stanąłem przy tablicy od września 1987 roku, kiedy podjąłem pracę w łódzkim  IKN ODN jako nauczyciel-metodyk, a moją szkołą bazowa (jak to się wtedy określało) było XXIII LO na Widzewie.

 

Jednak ta „przygoda” trwała tylko rok, bo od 1 września 1988 roku – przez następne 4 lata – pracowałem na stanowisku dyrektora Wojewódzkiej Poradni Wychowawczo-Zawodowej. Co prawda nadal opłacałem składki członkowskie na rzecz ZNP, ale ani przez chwilę nie czułem się wtedy belfrem. Tym bardziej, ze moje „godziny” realizowałem jako dyżurant w Młodzieżowym Telefonie Zaufania. Czyli znowu – jak poprzednio w domach dziecka czy w młodzieżowym ośrodku wychowawczym – byłem wychowawcą, choć tylko „telefonicznym”…

 

I dopiero ostatnie 12 lat mojej etatowej aktywności zawodowej – na funkcji dyrektora Zespołu Szkół Budowlanych – byłem bez wątpienia i formalno-prawnie nauczycielem. Ale i w tej roli ostatnie lata bycia dyrektorem moje obowiązkowe godziny realizowałem jako „pedagog szkolny”.

 

Przedstawiłem skróconą wersję przebiegu mojej pracy „na etacie” i wynika z tych wspomnień prosty wniosek:

 

Za moim mistrzem – prof. Aleksandrem Kamińskim – śmiem twierdzić, że „zawodem moim było wychowawstwo”.  Nie nauczycielstwo…

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Dzisiejszy felieton nie będzie miał jednego tematu, ani nawet dwu. Będzie to zapis „strumienia mojej świadomości” – w pierwszym znaczeniu tego określenia. Pierwszą niech będzie moja refleksja, zrodzona podczas oglądania transmisji z „Marszu miliona serc”. I nie dotyczy ona przemówień polityków, analizowania o czym mówili, a czego mi w tych wystąpieniach zabrakło, nie wspomnienia widoków owej ludzkiej rzeki, jaką pokazywano w  ujęciach „z lotu ptaka”,  a wspomnienia mini wywiadów z „szeregowymi” uczestniczkami i uczestnikami owego marszu. Szczególnie wzruszały mnie wypowiedzi ludzi, którzy aby tam maszerować przejechali setki kilometrów, którzy zwierzali się reporterom z tego co było powodem, że na taką wyprawę się zdecydowali. A często byli to ludzie w wieku, który usprawiedliwiałby ich pozostanie w domu…

 

Z każdym razem gdy takiej rozmowy słuchałem, pojawiały się wyrzuty sumienia: Patrz, ty także powinieneś tam maszerować. Wszak jesteś zwolennikiem odsunięcie PiS-u od władzy. Ale po chwili odzywał się głos rozsądku, który kazał mi wyobrazić sobie ponad pięciogodzinny pobyt  na nogach, w tłumie, bez możliwości odpoczynku dla mego kręgosłupa i stawów kolanowych, z problematyczną szansą na załatwianie potrzeb fizjologicznych…  A to przekracza możliwości mojego schorowanego organizmu.

 

I dlatego jedyne co mogłem zrobić, to zamanifestować na OE moją wirtualną obecność na warszawskich ulicach, a po kilku godzinach także mini fotorelacji i apelu, zawartego w jej tytule: Niechaj ten dzień zostanie w naszej pamięci – przynajmniej do piętnastego”.

 

Wspominając niedzielę sprzed tygodnia nie mogę nie pamiętać o tym, co będzie w niedzielę piętnastego października. I muszę się tu przyznać, że czytając kolejne publikowane wyniki sondaży poparcia dla poszczególnych komitetów wyborczych nie potrafię być spokojny. Ta świadomość, że podawane tam  procentowe wskaźniki poparcia mogą  zawierać „2% błędu statystycznego”, że wielu zwolenników PiS może krępować się deklarowania ankietującym swojego poparcie dla tej partii,  że… , że może powtórzyć się sytuacja jak z wieczoru wyborczego w Słowacji – boję się, że możliwa jest trzecia kadencja rządów partii Kaczyńskiego.

 

I co wtedy będzie z edukacją, jak bardzo pogłębi się ingerencja rządzących w system szkolny, w programy nauczania, w status zawodowy nauczyciela, ale i w poziom wynagrodzeń nauczycielskich? A co będzie z ruchem eduzmieniaczy, „Budzących się szkół”?

 

Jak to mówią – „strach się bać”!

 

Kolejną zadrą w moim samopoczuciu jest fakt, iż  już trzeci raz nie uczestniczyłem w Kongresie zarządzania oświatą, organizowanym od 2019 roku  w Zakopanem. Jako były dyrektor poradni i szkoły jestem od pierwszego tego kongresu, który odbył się w 2006 roku w Łodzi, nie tylko emocjonalnie związany z tą formą spotkań kadry kierowniczej oświaty.  Oczywiście nie mogąc  tam być (z tych samych powodów, z których nie byłem na „Marszu miliona serc”) śledzę ich przebieg  i tyle ile udaje mi się uzyskać informacji o ich przebiegu – relacjonuję ich przebieg na stronie OE.

 

Ale to nie to samo…

 

To dodatkowo wywołuje u mnie poczucie wykluczenia z fizycznego  uczestnictwa w wydarzeniach społecznych i edukacyjnych. Trudno mi się z tym pogodzić.

 

Ale będę musiał. Bo z każdym miesiącem i rokiem będę coraz mniej sprawny…

 

Na zakończenie coś, co mnie nastroiło optymistycznie. Otóż w piątek otrzymałem za pośrednictwem mesendżera  taką wiadomość:

 

 

A poniżej jeszcze tekst:

 

Serdecznie zapraszam w imieniu swoim i całej społeczności szkolnej. Będzie nam bardzo miło Pana gościć po wielu, wielu latach nieobecności w naszej placówce. Z wyrazami szacunku. Iwona Sosnowska

 

Pani Iwona Sosnowska jest długoletnią dyrektorką tej szkoły, z którą „w realu” poznaliśmy się kilkanaście lat temu, kiedy prowadziłem, nieistniejącą od 2013 roku internetową  „Gazetę Edukacyjną” i odwiedziłem tę szkołę, prezentując jej dorobek i metody pracy z uczniami.

 

Zaś drugie nazwisko w tym zaproszeniu – Bartłomiej Rosiak – nie powinno być obce dla „starych” czytelników OE. Ostatni materiał zamieszczony na OE z 2 listopada ub. roku, którego był on bohaterem nosił tytuł „O tym jak Bartek Rosiak uczy polskiego w Szkole Podstawowej nr 182 w Łodzi. Ale to nie jedyna informacja o tym młodym pasjonacie nauczycielskiej profesji – jeszcze jako uczeń był w orbicie mojego zainteresowania –  przykładowo: 3 grudnia 2018 roku informowałem o jego wystąpieniu  jako posła na Sejm Dzieci i Młodzieży:„Członek Rady Dzieci i Młodzieży krytycznie o ostatniej konferencji minister Zalewskiej”  

 

Ale zarówno z Panię Dyrektor, jaki z Bartkiem Rosiakiem, jesteśmy „znajomymi z fejsbuka„.

 

Oczywiście – zadeklarowałem Pani Dyrektor moją obecność na piątkowym wydarzeniu.

 

Dlaczego o tym napisałem? Bo taka „mała rzecz” jaką jest zaproszenia na to lokalne i kameralne wydarzenie, mnie – popadającego  powoli w stan subiektywnie odczuwanego zapomnienia  – „jednak cieszy”.

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Kończący się dziś tydzień rozpoczął się dla obserwatora wydarzeń edukacyjnych od poniedziałkowego spotkania samorządowych władz Łodzi z dyrektorkami i dyrektorami szkół i placówek oświatowo-wychowawczych, którzy zakończyli swą odpowiedzialną pracę i przeszli na emeryturę. Poinformowałem o tym na stronie OE następnego dnia – 26 września, zamieszczając także 4 zdjęcia, pozyskane z Fb profilu Małgorzaty Moskwa-Wodnickiej.

 

Zaczynam ten felieton od przypomnienia tego spotkania, gdyż jedynym komentarzem do informacji o nim był mój tytuł do niej: „ Dopiero po 24 dniach zorganizowano uroczyste pożegnanie oświatowych emerytów”. Dzisiaj chcę zwrócić Waszą uwagę na jeszcze jeden element tej uroczystości. Otóż wnikliwe oglądanie tych fotek (w wersji powiększonej) upewniło mnie w powziętym już „na wejściu” spostrzeżeniu, że za stołem zabrakło kilku  byłych dyrektorów, którzy także stali się już emerytami, ale na owo pożegnania nie przyszli.  I nie są to osoby, które dla łódzkiej oświaty zrobiły niewiele. Nie ma tam byłego, wieloletniego dyrektora ŁCDNiKP  – Janusza Moosa, a także byłego dyrektora zlikwidowanego już Publicznego Gimnazjum nr 1 i twórcy dwujęzycznego LO nr XI  – Bogusława Olejniczaka. I jak mi wiadomo nie było tak tam także  Piotra Bary – byłego dyrektora SP nr 138 w Łodzi.

 

Z mich „dobrze  poinformowanych źródeł”  dowiedziałem się, że nieobecność tych panów nie była spowodowana ich chorobą czy innymi wypadkami losowymi. Była to ich forma protestu – każdy z nich miał swoje powody  aby nie chcieć uczestniczyć w tym stereotypowym wydarzeniu, przypominającym te z czasów PRL-u, opisywane wówczas  słowami „klapa, rąsia, buźka, goździk”…

 

Bardzo mnie zasmuciła ta sytuacja, gdyż burzy ona obraz wspaniałych władz miasta, które  wzorcowo dbają o podległa im placówki oświatowe i szanują kierujące nimi osoby i pracujących tam nauczycieli.

 

Ale może to nie władze miasta okazały się wobec niektórych zasłużonych dla łódzkiej edukacji małostkowe, a jedynie szef komórki administracyjnej, która w imieniu władz na co dzień zarządza łódzką oświatą?…

 

To na dzisiaj tyle, wszak jest to 1. października, czyli dzień, w którym za chwilę wszyscy będą skupieni na relacjach z Warszawy,  z  Marszu Miliona Serc……

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Dwa tygodnie powakacyjnej pracy szkół za nami, a jeszcze trzy tygodnie kampanii wyborczej przed nami. To taki czas, kiedy mam kłopot z podjęciem decyzji o czym powinien być ten felieton. I w tym samym czasie, trochę jak na przekór owej sytuacji – właśnie skończył się IV Ogólnopolski Tydzień Szczęścia w Szkole. I chyba nie przypadkowo przebiegał on w tym roku pod hasłem „Z OPTYMIZMEM I NADZIEJĄ!”.

 

Jak wiecie – od 1 września zaliczam19. rok w roli emerytowanego dyrektora szkoły, aa 0d 11 kwietnia – 80 rok życia. Coraz trudniej jest mi zdobywać informacje z pierwszej ręki o tym czym dzisiaj żyją nauczyciele, czym uczniowie, co o tym co w szkołach się dzieje sądzą rodzice. Dlatego nie wypada mi wypowiadać się – zwłaszcza arbitralnie –  o codzienności szkolnej, o tym co jest tam, na dole systemu oświaty, największą bolączką, co najbardziej „dołuje” uczestników codziennych spotkań w klasach, a co jest najbardziej wyczekiwaną przez nich zmianą, na którą liczą po wyborach…

 

Dlatego w kolejnych dniach znajdujecie na stronach redagowanego przeze mnie „Obserwatorium Edukacji” zamieszczane tam „wypisy z lektur”, tyle, że nie szkolnych, a moich, fragmenty tekstów, które zainteresowały mnie podczas codziennego reaserch’u, jaki wykonuję buszując po Internecie w poszukiwaniu materiałów dotyczących edukacji, które nie są jednodniową sensacyjką, ciekawostką, a informują o ważnych wydarzeniach, wartościowych opracowaniach, wypowiedziach „liderów zmiany”.

 

I podczas takiego najnowszego przeglądu aktualności trafiłem na zamieszczoną wczoraj (23 września 2023 r.) na stronie naszego ministerstwa informację, zatytułowaną Demokracja bezpośrednia” – konferencja prasowa szefa MEiN na temat broszury informacyjno-edukacyjnej. Już po przeczytaniu tego tekstu przypomniał mi się inny materiał, zamieszczony 17 sierpnia br. na stronie „Dziennika Gazeta Prawna”, zatytułowany Czarnek chce uczyć Polaków demokracji bezpośredniej. „Na szczęście są eksperci Pawła Kukiza”.

 

I dopiero te dwie publikacje zestawione razem pozwoliły mi właściwie odczytać o co w tym nagłym zainteresowaniu ambitnego polityka PiS-u z zapędami do centralizowania zarządzana oświatą skłoniło do takiej „inicjatywy” popularyzowania demokracji bezpośredniej. To na stronie DGP znalazłem taki fragment:

 

„Kukiz zwrócił uwagę, że edukacja dotycząca demokracji bezpośredniej wejdzie do szkół dzięki jego umowie z Prawem i Sprawiedliwością. ‘Ja sam bym tego w życiu nie osiągnął, ale współpracując z Prawem i Sprawiedliwością i dotrzymywaniu umowy przez prezesa Jarosława Kaczyńskiego uzyskałem możliwość tego, na czym mi zależy, czyli edukacji’ – podkreślał.”

 

Prezes kazał – Czarnek musi. Ale zrobił to na znanej z Sejmu zasadzie „głosowałem ale się nie cieszyłem”. Ową rozesłaną do kuratoriów broszurę przygotował istniejący dopiero od 3 maja 2023 roku  Instytut Demokracji Bezpośredniej – fasadowy twór, działający za pieniądze rezerwy ogólnej budżetu państwa.  Bo jak napisano  na stronie MEiN „nie będzie żadnego zobowiązania nauczycieli do jej używania”. I w taki sposób Kukiz ma złudzenie zrealizowania jego idée fixe, co było elementem dilu z PiS-em w sprawie umieszczenia jego nazwiska na pisowskiej liście kandydatów na posłów – na pierwszym miejscu w Opolu, a rządząca dzisiaj partia – w tym i jej minister edukacji – tak naprawdę niczego nie musi zmieniać w swojej wizji edukacji, prowadzonej na „krótkiej smyczy” ustaw i rozporządzeń.

 

Jak dotąd nawet na stronie najbardziej propisowskiego kuratorium oświaty w Krakowie nie ma nawet wzmianki o tej broszurze. Wierzę, ze w wyniku najbliższych wyborów nawet tam zmieni się kierownictwo owego organu nadzoru i broszura ta pójdzie na makulaturę….

 

 

Włodzisław Kuzitowicz

 

 

P.s.

 

Śpieszę poinformować, że Dobrosława, o przypadku której opowiedziałem w poprzednim felietonie, po tygodniu uczęszczania na lekcje w nowym liceum jest zadowolona. To oznacza, że mogę sobie pogratulować misji, której się podjąłem….

 



 

Miniony tydzień był drugim tygodniem nowego roku szkolnego. Teraz już będzie trudniej panu Czarnkowi głosić, że w nowy rok szkolny 2023/2024  wchodzimy pełni optymizmu. A optymizm ten czerpiemy z potężnych inwestycji zarówno tych materialnych, jak i tych inwestycji w ludzi”. Trudniej, bo „koń jaki jest każdy widzi…” Nie trzeba czytać artykułów w mediach tradycyjnych i tych zwanych społecznościowymi. Wystarczy, że mamy dzieci w wieku szkolnym, że w rodzinie lub gronie znajomych mamy kogoś, kto pracuje w szkole, aby się dowiedzieć jak wygląda szkolna rzeczywistość. Uczniowie, mający lekcje na dwie, a czasami i na trzy zmiany, plany lekcji dostosowane do możliwości nauczycieli, przeciążonych liczbą przypisanych im godzin a często także pracą w innej szkole, przedmioty, z których nie ma lekcji, bo nadal brak nauczyciela…

 

Nie wypada mi ciągnąć tego tematu, bo byłyby to wiadomości typu second hand. Wszak rozpoczął się osiemnasty rok mojej nauczycielskiej emerytury. Dawno minęły czasy, gdy na co dzień funkcjonowałem w tym systemie. Dziś nawet moi znajomi – nauczycielki i nauczy ciele, koleżanki i koledzy dyrektorzy zaprzyjaźnionych szkół są już także na emeryturach i nie mogą być aktualnymi źródłami wiadomości „co w szkole piszczy”.

 

Ale jak to mówią „ciągnie wilka do lasu”, a mnie do dawnej aktywności. W minionych dniach września przypomniałem sobie moje doświadczenia z poradni wychowawczo-zawodowej, w tym z cotygodniowych dyżurów w Młodzieżowym Telefonie Zaufania. Zadziałałem w roli konsultanta/doradcy w dwu trudnych przypadkach. Jednym było wsparcie matki samotnie wychowującej dwójkę dzieci w wieku szkolnym, zaś w drugim – pomoc w podjęciu decyzji o zmianie szkoły średniej – po rocznej nauce w „topowym” liceum (mam na myśli najwyższą w Łodzi pozycję w rankingu „Perspektyw”) Politechniki Łódzkiej na liceum, w którym owa uczennica o zdecydowanie humanistycznych  uzdolnieniach  mogłaby kontynuować naukę, ale w klasie o profilu bardziej zgodnym z jej predyspozycjami. Problem polegał na tym, że owa Dobrosława             (z powodu RODO będę ją nazywał wymyślonym na potrzeby tego felietonu imieniem) została uczennicą owego LO PŁ z woli jej ojca, który – z dobrą intencja – marzył o przyszłym sukcesie życiowym córki w branży informatycznej. Jednak ona całą pierwszą klasę w tej szkole przeżyła jako pasmo nieustającego stresu, wynikającego z całkowicie odmiennych priorytetów owej placówki od jej zainteresowań i wizji przeszłości.

 

Nie wchodząc w szczegóły powiem tylko, że udało mi się wystąpić nie tylko w roli doradcy, ale także „pośrednika” w poszukiwaniu optymalnego dla tej sytuacji liceum. Od jutra Dobrosława rozpocznie naukę w drugiej klasie o profilu humanistycznym jednego z – także przeludnionych – łódzkich liceów ogólnokształcących, co przypisuję sobie jako mój mały sukces – że tato nie postawił veta, a pani dyrektor owej przyjmującej szkoły wykazała się empatią i wyraziła zgodę na ten transfer.

 

 

Natomiast ten pierwszy przypadek polegał na umocnieniu matki owego – teraz już piątoklasisty – w przekonaniu, iż najwyższy czas na zakończenia nauczania domowego i powrót do klasycznej szkoły rejonowej, z koleżankami i kolegami, jeśli będzie trzeba – z nauczycielem wspomagającym. Ale o tym to już zdecydują specjaliści z poradni…

 

I to by było na tyle z mojego emeryckiego podwórka obserwatora edukacji.

 

 

 

Włodzisław Kuzitowicz



 

Za nami pierwszy tydzień kolejnego za rządów PiS roku szkolnego. Aktualny minister edukacji ogłosił, że „w nowy rok wchodzimy pełni optymizmu I tak uzasadnił to stwierdzenie: „Optymizm ten czerpiemy z potężnych inwestycji zarówno tych materialnych, jak i tych inwestycji w ludzi”.

 

Nie wiem, czy na takie dictum mam reagować śmiechem, czy płaczem. I niechaj to zdanie będzie jedynym moim komentarzem do tego teatrzyku absurdu, którego reżyserem i głównym aktorem jest pan Czarnek. Bo ja tylko z jednego powodu mogę się zgodzić z tezą o optymistycznej wizji najbliższej przyszłości – bo zakładam ( bo chyba słowo „wierzę” nie byłoby tu adekwatne)  że „października piętnastego pogonimy Kaczyńskiego”, a wraz z nim ministrów jego…

 

Skąd takie założenie? A no z informacji, jakie wczoraj napłynęły z Tarnowa, gdzie odbyła się konwencja programowa Koalicji Obywatelskiej, podczas której ogłoszono deklarację tej koalicji co zrobią już w pierwszych 100-u dniach po objęciu władzy. W tym owych 9 zadeklarowanych decyzji z obszaru edukacji. [TUTAJ]

 

To tyle o pierwszym tygodniu szkoły w skali makro. A z naszego lokalnego, łódzkiego oświatowego podwórka nie mogę nie wrócić to tematu zmiany w gabinecie dyrektora ŁCDNiKP.  Poprzedni niedzielny felieton zakończyłem zdaniem: „To na razie tyle o owej pani od warsztatów kulinarnych i projektów unijnych. Będę obserwował jej działania w tej nowej roli i relacjonował na stronie OE.” Przypomnę, że ową „panią od warsztatów kulinarnych” jest powołana przez władzę miasta na funkcje dyrektora owego centrum pani Karolina Południkiewicz.

 

Dotrzymując obietnicy śpieszę donieść, że w miniony poniedziałek (4 września) owa pani spotkała się „z załogą” ŁCDNiKP. Całe spotkanie – z tego co udało mi się dowiedzieć – trwało zaledwie kilkanaście minut, podczas których obecny w jego otwarciu poprzedni dyrektor – Janusz Moos pożegnał się ze swoimi współpracownikami i opuścił zebranie. Pozostały czas nowa dyrektorka wypełniła ogólnikami na temat jej zamierzeń oraz krótkim przedstawieniem swojego wykształcenia, pomijając informację o swoich studiach z zakresu poradnictwa żywieniowego na SGGW, ale za to dodając dotąd nigdzie nie odnotowaną informację, iż ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie  Łódzkim na kierunku, który aktualnie funkcjonuje pod nazwą Edukacja artystyczna z animacją kulturową”.  Jako żywo – nie przygotowuje  on do pracy w oświacie,  co najwyżej w placówkach k.o.

 

O dalszych działaniach pani Poludnikiewicz będę informował kiedy tylko posiądę nowe wiadomości.

 

 

Włodzisław Kuzitowicz