Foto: www.dialog.org.pl

 

Anita Rucioch-Gołek

 

Wczoraj, na portalu „Strefa Edukacji” zamieszczono zapis rozmowy, jaką z Anitą Rucioch-Gołek, nauczycielka j. psiego w Szkole Podstawowej  w Zbąszyniulaureatką Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata” 2024, przeprowadziła Magdalena Ignaciuk. Oto fragmenty tego tekstu oraz link do pełnej wersji:

 

 

„To nie jest mój gruz, proszę pani”. Nauczyciele muszą stawiać granice

 

[…]

 

Magdalena Ignaciuk: – Chciałam zacząć od tego, jak to jest w 2025 roku być nauczycielem? Czy jeszcze da się w tej pracy odnaleźć taki sens i poczucie, że to co robię jest misją, jest ważne? Czy to już jest raczej częściej taka walka o przetrwanie, o bycie na powierzchni?

 

Anita Rucioch-Gołek: –  Jak to jest? Wiesz co, w sumie… jakoś to jest. Dobrze chyba? Chociaż jak mam być szczera, to może nawet nie najlepiej. Jak sobie myślę o tym, co mówią inni nauczyciele – szczególnie ci w moim wieku, około pięćdziesiątki, bo to jest teraz takie najbardziej liczne pokolenie w szkołach – to zdecydowanie nie jest łatwo. I mam wrażenie, że wyrażam opinię większości. 

 

Nie chcę narzekać, wiem, że każdy sam podejmuje decyzję o pracy, ale wielu z nas jest po prostu zmęczonych. Przepracowanych. A to, że mamy „tylko 18 godzin przy tablicy” – to frazes. Większość z nas pracuje znacznie więcej, tylko tej pracy nie widać. Szkoła bardzo się zmieniła. I to jest w niej zarazem najpiękniejsze i najtrudniejsze – że zmienia się nieustannie. 

 

M.I. – To, co chyba najbardziej obciąża w pracy nauczyciela, to konieczność nieustannego balansowania między rolą dydaktyka a rolą opiekuna. Problemy uczniów zostają z nami po lekcjach. Trudno od nich uciec.

 

A.R.-G.W pracy nauczyciela bardzo łatwo przekroczyć granicę zaangażowania. Kiedy zbyt głęboko wchodzi się w problemy uczniów, a przecież nie jest się ani psychologiem, ani pracownikiem socjalnym, tylko nauczycielem – zaczyna się to odbijać na zdrowiu psychicznym. To pierwszy krok do wypalenia. Zawsze mówi się: „zadbaj o siebie”, „masz swoje życie, bliskich, swoje dzieci” – i coś w tym jest. Trzeba te granice wyznaczać, bo inaczej nie da się w tym zawodzie funkcjonować. 

 

To nie znaczy, że mamy być obojętni. Wręcz przeciwnie – nauczyciele nadal bardzo się angażują, bo widzą, co się dzieje. Ale ważne, by pamiętać, że mamy do dyspozycji konkretne narzędzia – procedury, instytucje, które są po to, by reagować, gdy sytuacja dziecka budzi niepokój. Nauczyciel nie musi wszystkiego brać na siebie. 

 

M.I. – Ale też jest w nauczycielach taki strach. Mam poczucie, że mało kto naprawdę dobrze zna przepisy – prawo oświatowe, Kartę nauczyciela… Często coś się słyszy, coś obiło się o uszy, ale żeby mieć konkretną, pewną wiedzę – to już rzadkość. Niby mamy ścieżkę awansu zawodowego, są egzaminy, do których trzeba się przygotować i poznać te przepisy, ale w praktyce większość z nas uczy się tego „pod obowiązek”, a nie z realnego poczucia bezpieczeństwa czy pewności swoich praw.

 

A.R.-G.Nie czujemy się pewnie w kwestiach formalnych. Nauczyciele często nie znają dobrze przepisów, a to rodzi niepewność. Z drugiej strony – mamy przecież wsparcie. Związki zawodowe oferują pomoc prawną, nawet jeśli nie jesteś ich członkiem. Są fora internetowe, grupy, możliwości konsultacji. Informacja jest dostępna – tylko trzeba mieć odwagę, żeby po nią sięgnąć. I nie zostawiać problemów wyłącznie sobie. 

 

Myślę też, że duży problem mamy z komunikacją – zarówno między sobą jako nauczycielami, jak i w relacji z uczniami. Sama pracuję z dziećmi w duchu komunikacji bez przemocy i widzę, że to naprawdę działa. One się wtedy inaczej zachowują, reagują z większym spokojem i zaufaniem. Nie mam problemów z dyscypliną, mimo że nie jestem osobą opresyjną czy surową. To bardzo mocno łączy się z tematem dobrostanu nauczyciela – dlatego tak wielu z nas mówi, że jest im ciężko. 

 

Zamiast skupiać się na tym, że uczniowie „nic nie robią”, „siedzą z miną”, „nie mają zeszytu” – warto zadać sobie pytanie: czy to w ogóle jest o mnie? Czy to, że uczeń nie przeczytał lektury, naprawdę powinno tak bardzo mnie dotykać? Może to nie moja odpowiedzialność, tylko jego i jego rodziców? 

 

Mam wrażenie, że nauczyciele często biorą na siebie zbyt wiele. Obwiniamy się, że uczniowie źle napisali egzamin – jakby to była tylko nasza wina. A prawda jest taka, że nawet jeśli wkładamy serce w tę pracę, nie jesteśmy w stanie zbawić świata. I trzeba sobie na to pozwolić. […]

 

M.I. – Pod tym względem doświadczonym nauczycielom jest po prostu łatwiej. Często słyszymy zarzuty typu: „ona nie ma własnych dzieci”, „jest za młoda, żeby coś wiedzieć”. A przecież każdy nauczyciel kiedyś zaczyna. Nie da się być od razu doświadczonym pedagogiem z dwudziestoletnim stażem.

 

A.R.-G.Nie da się – to prawda. Ale z drugiej strony, jak patrzę na młode nauczycielki, które do nas przychodzą, to widzę w nich coś naprawdę wyjątkowego. Mają świeżość, odwagę, zadają pytania: „Dlaczego robicie to w taki sposób? Przecież to nie ma sensu.” I to jest piękne. Młody nauczyciel to dzisiaj zjawisko – naprawdę coś fenomenalnego. 

 

M.I. – Często słyszymy, że doświadczeni nauczyciele są wypaleni, że im się już nie chce, że tylko czekają na emeryturę. I że fajnie by było, gdyby przyszło trochę świeżej krwi – ktoś młodszy, z nowym spojrzeniem. A kiedy taki młody nauczyciel rzeczywiście przychodzi, zaczynają się zarzuty: że nic nie wie, że nie ma doświadczenia, że się jeszcze musi nauczyć. I koniec końców nie bardzo już wiemy, jakich nauczycieli chcielibyśmy mieć w szkole – i skąd ich właściwie brać.

 

A.R.-G.To też zależy od środowiska. Ja pracuję w jednej szkole w małym miasteczku – wszyscy się znają, wszystko się niesie. Jest i marketing szeptany, i pozytywny, i negatywny. Więc z jednej strony łatwiej, z drugiej – trudniej. 

 

Mam takie przekonanie, że po pierwsze, jak jesteś autentyczna i niczego nie udajesz, to to jest chyba pierwsza taka cecha fajnego nauczyciela. Takiej autentyczności, szeroko pojętej.  I nie chodzi mi o to, żeby nie mieć swojego zdania – można krytykować, mówić otwarcie, że coś w szkole nie działa, że coś się nie podoba. Ale co innego krytyka, a co innego ciągłe narzekanie. 

 

Bardzo mnie boli, kiedy nauczyciele źle mówią o swojej pracy – tak publicznie. Kiedy słyszę: „u nas w szkole to już wszystko źle”, „a ta ministra znowu coś głupiego wymyśliła”. I mówią to do ludzi, którzy nie mają pojęcia o systemie edukacji, o tym, jak to wszystko działa. I myślę sobie: kurczę, nie mów tak – bo to nie tylko twoja frustracja, to też wpływa na to, jak ludzie postrzegają nas wszystkich. 

 

Bo jak ktoś z zewnątrz to słyszy, to myśli: „skoro nauczycielka tak mówi, to chyba naprawdę jest źle.” A przecież to nie jest rozmowa w gronie profesjonalistów, tylko w przestrzeni publicznej. I to robi różnicę

 

 

Cały tekst „To nie jest mój gruz, proszę pani”. Nauczyciele muszą stawiać granice”  –  TUTAJ

 

 

Źródło: www.strefaedukacji.pl

 



Zostaw odpowiedź